Dęte głosowanie
Prof. Piotr Uziębło o tym, co jest niezbędne, by wybory korespondencyjne były uczciwe
ANNA DĄBROWSKA: – Głosowanie korespondencyjne to trudna operacja. A u nas zapowiada się jak wyprawa w klapkach na Rysy. Jak to się robi na świecie?
PIOTR UZIĘBŁO: – Tam, gdzie demokracja ma się dobrze, a obywatele mają zaufanie do instytucji, istnieje możliwość głosowania korespondencyjnego. Jednak w większości państw jest to opcja dodatkowa, a nie jedyna możliwa. Najczęściej pozwala na oddanie głosu tym wyborcom, którzy nie mogą zagłosować osobiście: są chorzy, przebywają za granicą albo w aresztach. Z punktu widzenia realizacji zasady powszechności to bardzo dobre rozwiązanie. Prawidłowo przygotowane głosowanie korespondencyjne podnosi frekwencję. Jednak dziś nawet Szwajcaria, mająca udane doświadczenia z głosowaniem korespondencyjnym, przesunęła wybory.
To ile potrzeba czasu, aby takie głosowanie porządnie przygotować? Przecież ono też musi być, tak jak tradycyjne, równe, tajne, powszechne i bezpośrednie.
Polska chyba chce iść na rekord, bo z pewnością nie wystarczy tych kilka tygodni czy dni. W Szwajcarii, gdzie każdy dostaje kartę do głosowania do domu i sam może zdecydować, czy odsyła ją pocztą, czy zanosi do lokalu, kantony przygotowywały się do przeprowadzenia takiego głosowania ponad dwa lata.
Co zajmuje aż tyle czasu?
Trzeba przygotować cały system, w tym zabezpieczenie kart i sprawny system ich przekazywania. W Szwajcarii karty do głosowania mają numery, kody kreskowe i znak wodny. To też nie mogą być przesyłki bezadresowe, jak ulotki, a tak podobno to ma wyglądać w maju. Aby te wybory były powszechne, pakiety muszą dotrzeć do wszystkich uprawnionych do głosowania wyborców. Trzeba zweryfikować ich adresy i dostarczyć pakiety, zawsze do rąk własnych wyborcy, za potwierdzeniem odbioru.