Ta konferencja zaniepokoiła prawicowych komentatorów. Pojawiły się skojarzenia z „trzema tenorami”, którzy dwie dekady temu na gruzach Unii pobudowali PO, i spekulacje, że może powstać – nomen omen – „nowa platforma polityczna”. Według Jacka Karnowskiego „mogłaby to być formacja, która w istocie trzyma klucze do sejmowej większości, przynajmniej w tym rozdaniu” (wPolityce.pl) A wszystko dlatego, że w czwartek obok siebie stanęli liderzy Koalicji Polskiej: Władysław Kosiniak-Kamysz i Paweł Kukiz oraz prezes Porozumienia Jarosław Gowin. Koalicjant PiS szuka dla siebie nowej roli; pertraktuje z opozycją.
Na negocjacyjnym stole leży propozycja objęcia przez Gowina fotela marszałka Sejmu, drugiej osoby w państwie. Przy współpracy całej opozycji i utrzymaniu przy sobie co najmniej pięciu posłów Porozumienia Gowin ma szansę na początku maja zastąpić Elżbietę Witek. Ceną jest poparcie w Sejmie poprawek Senatu do ustawy o głosowaniu korespondencyjnym lub wniosku izby wyższej o jej odrzucenie. Ma to zmusić rządzących do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, a co za tym idzie: przesunięcia terminu wyborów – na sierpień tego roku lub maj przyszłego.
Akuszerem porozumienia rozczłonkowanej opozycji z Gowinem jest prezes PSL. Bo lider największej partii opozycyjnej Borys Budka – jak utyskują przedstawiciele pozostałych ugrupowań – dużo mówi, często występuje przed kamerami, ogłasza jakieś plany, ale niewiele z tego wynika. No, może poza urażonymi ego politycznych partnerów, ponieważ „wyskakuje przed szereg”, a jego ludzie „wszystko wypuszczają do mediów”. Kosiniak zręcznie manewruje pomiędzy czterema klubami opozycji. W piątek udało mu się przekonać Włodzimierza Czarzastego, że powinien grać ze wszystkimi do jednej bramki, a nie upierać się, że z Gowinem rozmawiać nie wolno, bo jest obciążony współpracą z PiS.