Doktor A. w czasie ostatniego dyżuru spędził dokładnie pięć godzin na oddziale intensywnej terapii, w strefie brudnej, czyli zakażonej. Pracuje w szpitalu covidowym, więc przez cały czas musiał być w kombinezonie i masce. Po wyjściu, na emocjach, napisał do kolegi – lekarza anestezjologa: „Prawie się ugotowałem. A co będzie, jak przyjdzie upał? Nikt nowy do pomocy nie przyszedł. A tamte k… dalej na zwolnieniach”.
O co chodziło? A. od jakiegoś czasu pełni dyżury w asyście tylko jednej pielęgniarki. Czasami nie nadążają ze zmianami pomp i kroplówek. Tymczasem z każdym dniem na oddziale przybywa zarażonych koronawirusem – przeważnie ludzi starszych, którzy nie przeżyją bez respiratora. Na dobrą sprawę lekarz nie powinien godzić się na pełnienie takiego dyżuru – ale to pogorszyłoby tylko sytuację pacjentów.
Problem kadrowy wziął się stąd, że część personelu jest na kwarantannie, inna część na zwolnieniach lekarskich. Najbardziej brakuje pielęgniarek. Sytuacja jest absurdalna – w szpitalu, w którym jest 50 respiratorów (ściągniętych pilnie z innych placówek), nie będzie komu ich obsługiwać. Dyrekcja szpitala już przed świętami wiedziała o nadciągającej katastrofie. Jednak zrobiono niewiele. Teraz – poprzez wojewodę – szukają pielęgniarek, by wręczyć im przymusowy nakaz pracy. Akcja wychodzi średnio, bo przecież, nawet jak ma się podstawę prawną, trudno kogoś zagnać do szpitala: są zwolnienia lekarskie, konieczność opieki nad małym dzieckiem itd.
Podobna sytuacja jest w domach pomocy społecznej – personel nie daje rady, pada ze zmęczenia, zaraża się COVID-19, czasem w desperacji idzie do domu. Chętnych, by ich zamienić, nie ma.
Drugie dno
Dlaczego? Medycy – nawet gdy w emocjach, tak jak doktor A.