Janusz jeździ otwierać zamknięte od środka drzwi. Jest strażakiem. W każdej chwili mogą go posłać do kolejnego mieszkania. W tym tygodniu było ich aż sześć – rekordowo. W ostatnim znaleźli odwodnionego 77-latka u kresu sił. Ale przynajmniej żywego. Bo teraz najczęściej przyjeżdżają za późno. W jakimś sensie też do ofiar koronawirusa.
Ile ich jest? Tysiące. Dokładnie nie wiadomo: po prostu czasem trudno powiedzieć, co przeważyło; bardziej sama choroba, czy bardziej brak dostępu do lekarza; bardziej nawracająca depresja, czy samotność i izolacja? Jednak lista osób trafionych rykoszetem rośnie.
Co miesiąc umiera w Polsce ponad 33 tys. ludzi. Na czele są choroby układu krążenia i nowotwory – ponad 70 proc. wszystkich zgonów. Sytuacja tych chorych radykalnie się pogorszyła. Każdego miesiąca przeprowadzało się w Polsce kilka tysięcy operacji serc; do tego przeszczepy, kilkadziesiąt tysięcy osób leczonych lekami immunosupresyjnymi; wszyscy oni potrzebują ściślejszej opieki lekarskiej. 6 mln Polaków ma ponad 65 lat; 70 proc. z nich ma co najmniej jedną przewlekłą chorobę leczoną u specjalisty, połowa – kilka chorób jednocześnie. Powinni się leczyć, ale albo nie mogą, albo się boją.
Ponad tysiąc śmierci miesięcznie miało do tej pory w kontekście chorobę psychiczną. Około 500 osób w każdym miesiącu popełniało samobójstwo. Wiele wskazuje, że te statystyki diametralnie zmieniły się na gorsze. W marcu w wielu miastach odnotowano przyrosty liczby zgonów – od 10 proc., jak w Warszawie, do ponad 30 proc. np. w Rzeszowie. To wszystko składa się na nową mapę polskiej śmierci.
Bo strach
Wielu z dala od szpitali trzyma strach. Starszy mężczyzna, do którego przyjechała straż, już słabo reagował na to, co do niego mówiono. Ale gdy przełożono go na nosze, zaprotestował, by go nie brać do szpitala.