PAWEŁ RESZKA: – Jak wygląda sytuacja?
JOANNA BUŁA-GRZYBOWSKA: – 86 pensjonariuszy. Z tego 23 osoby zakażone koronawirusem. Przynajmniej tak było 2 kwietnia.
A jak jest dziś? 7 kwietnia?
A tego nie wiem. Nie powtarzaliśmy testów, tak naprawdę nie wiemy, kto jest zakażony. Przyznam, że izolujemy „pozytywnych” pacjentów w warunkach dość prowizorycznych, więc przypuszczam, że zakażonych jest więcej. Czekamy na powtórki testów. Oczywiście staramy się stosować środki zabezpieczenia indywidualnego.
Czytaj też: Brak sprzętu, wypłat i domino zakażeń. Szpitale na skraju paraliżu
Macie je?
Trochę tak, kupiliśmy sami, część mamy od ludzi dobrej woli. Pacjentów jest dużo, więc i te środki zużywamy dość szybko, pewnie niedługo będzie kłopot.
Mówi pani, że izolacja jest prowizoryczna.
Zgrupowaliśmy pacjentów zakażonych w jednym skrzydle zakładu. Izolujemy też zakażony personel. Nie mamy fachowej śluzy. Robiliśmy te zabezpieczenia we własnym zakresie. Dlatego bardzo zależało nam na ewakuacji zakażonych. Pacjenci na stronie „negatywnej” mają już objawy infekcji górnych dróg oddechowych i przewodu pokarmowego. Zakażamy się tutaj nawzajem. Od 2 kwietnia nie możemy wejść ani wyjść z zakładu – poza jedną opiekunką medyczną, panią Agatą, która wzmocniła nasze siły. Przed bramą stoi radiowóz.
A personel?
Zdziesiątkowany. Sześć osób jest zakażonych, pięć osób z personelu medycznego ma testy negatywne. Zostały dwie pielęgniarki i jeden lekarz.
Jeden lekarz?
To ja. Badam zarówno pacjentów zakażonych, jak i tych z wynikiem negatywnym. W ośrodku siedzę non stop od 31 marca.
Czytaj też: Polscy lekarze a koronawirus. Co wiedzą, czego się boją?
Jak tak mały zespół daje sobie radę z 86 pacjentami?
Wszyscy są już bardzo zmęczeni, w „negatywnym” personelu też mamy objawy infekcji. Boję się, że to może być koronawirus. Bardzo potrzebujemy wsparcia.
Jaka jest pani specjalność?
Jestem psychiatrą. Oczywiście skończyłam medycynę, jestem lekarzem i badam pacjentów somatycznie. Natomiast nie jestem internistą czy neurologiem – i takich konsultacji na pewno brakuje. Zależy mi, by pacjenci mieli taką możliwość.
Prosiła pani o pomoc?
Prosiłam wojewodę mazowieckiego.
I co?
Pierwsze pismo posłałam 3 kwietnia, bez odpowiedzi. Drugie 6 kwietnia.
O co pani prosiła?
O ewakuację pacjentów z wynikiem pozytywnym. O przeprowadzenie kolejnych testów – żeby wiedzieć, jak dziś wygląda sytuacja epidemiczna. O środki ochrony indywidualnej i o personel medyczny, który by nas wsparł.
Lekarz z Bydgoszczy: W walce z wirusem służymy za mięso armatnie
Miała pani kontakt z urzędnikami?
Tak, dowiedziałam się, że nie ma mowy o ewakuacji pacjentów „pozytywnych”. Do szpitala mogą jechać tylko ci z nasilonymi objawami, tacy, którzy kwalifikują się do hospitalizacji. Otrzymałam też informację, że sama powinnam zorganizować pomoc lekarzy.
Próbowała pani?
Jeden z lekarzy, który z nami pracował, jest na kwarantannie, drugi na zwolnieniu. Lekarze równocześnie pracują w przychodni i szpitalu psychiatrycznym w Radomiu. Zgodnie z zaleceniem ministra zdrowia ograniczyli pracę do placówek macierzystych. Nie ma innych chętnych. 7 kwietnia otrzymaliśmy pismo z wydziału zdrowia Urzędu Wojewódzkiego z informacją o oddelegowaniu do naszego ośrodka dwóch pielęgniarek i lekarza. Oczekujemy na wsparcie.
Jaka jest atmosfera w ośrodku?
Mamy 43 miejsca w ramach NFZ, reszta to pacjenci komercyjni. Jesteśmy zakładem opiekuńczo-leczniczym – to znaczy, że nasi pacjenci wymagają nie tylko opieki, ale też leczenia. Są to ludzie najczęściej w podeszłym wieku, z licznymi chorobami współistniejącymi: niewydolność krążenia, stany po udarach, cukrzyca i inne schorzenia typowe dla starszych ludzi. A atmosfera? I pacjenci, i personel – wszyscy boimy się zakażenia wirusem. Personel jest bardzo zmęczony, tracimy nadzieję na pomoc.