Pamiętacie może, kim jest pani Elżbieta Witek? Ach, to przecież ta pani, którą Jarosław Kaczyński ustanowił marszałkinią Sejmu. Nie można jej nic zarzucić – jest osobą bardzo elegancką i wymowną, a przede wszystkim bardzo dyspozycyjną względem Pana Prezesa. Tajemnicy list poparcia dla kandydatów na członków neo-KRS strzegła jak lwica!
We wtorek zobaczyliśmy ją w nowej roli – damy stanu, wygłaszającej w chwili podniosłej orędzie do narodu. W czyim imieniu? No, przecież nie w swoim, bo w końcu mimo niewątpliwie dobrej prezencji p. Witek nie ma żadnej władzy ani autorytetu jako polityk, szeregowa funkcjonariuszka rządzącej partii, oddelegowana na odcinek marszałkowski.
A może jest inaczej? Może orędzie Pani Marszałkini to nie tylko potwierdzenie niezłomnej woli Prezesa, aby mimo epidemii i oczywistego zagrożenia 10 maja odbyły się w Polsce niewątpliwie korzystne dla Andrzeja Dudy wybory prezydenckie? Lecz jednocześnie dokonało się namaszczenie Elżbiety Witek na wysoką funkcję w „kierownictwie partii i państwa”, jak to się mówiło w bajecznych czasach, gdy żadna „opozycja” nie przeszkadzała pierwszemu sekretarzowi partii spokojnie rządzić w imieniu Polek i Polaków? Kto wie? Trzeba się teraz pani Witek przyglądać z większą niż dotąd uwagą.
Czytaj też: Błyskotliwej myśli Andrzeja Dudy o zakupach i wyborach ciąg dalszy
To nie jest zwykłe kłamstwo
Jakkolwiek z tym jest, orędzie p. Witek wymaga odnotowania i odpowiedzi. Nie było to bowiem jakieś tam sobie zwykłe orędzie. Pod względem formy było nienaganne – można by śmiało posługiwać się nim na wykładach z retoryki jako przykładem niezwykle sprawnego zastosowania klasycznych tropów retorycznych i chwytów erystycznych. Pod względem treści zaś było bulwersujące i niebezpieczne. Wygląda bowiem na to, że Jarosław Kaczyński całkiem na serio myśli o wyborach i stara się przekonać opinię publiczną, że to nie on zmierza do ustanowienia ustroju autorytarnego pod pretekstem walki z epidemią. Lecz to opozycja, żądając wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i przesunięcia wyborów, dokonuje nadużycia i pragnie odebrać Polakom ich niezbywalne prawa.
Niestety, w te wierutne kłamstwa znaczna część społeczeństwa może uwierzyć. Pani Witek dopuściła się bowiem najbardziej radykalnego występku przeciwko uczciwości mowy, jakim jest przewrotność. A przewrotność jest czymś tak zdumiewającym i tak bardzo nie chce nam się wierzyć, że ludzie mogą być przewrotni, iż w końcu kapitulujemy przed ich kłamstwami. Po prostu dlatego, żeby nie stracić ze szczętem wiary w człowieka.
Przewrotność bowiem to nie jest zwykłe kłamstwo. To szydercze wywracanie prawdy na nice, „obracanie kota ogonem”, zarzucanie przeciwnikom swoich grzechów, cyniczne zakłamywanie własnych intencji i szyderstwo ze sprawiedliwości. To nihilizm mowy w pełnym rozwinięciu. Tak daleko posunięty amoralizm mowy nie zdarza się często i nie może pozostać bez odpowiedzi. Tym bardziej że siła przewrotności oddziałuje na samego mówiącego, wytwarzając szczególnie niebezpieczny efekt autentyczności. Pani Witek mówiła swoje z wielkim przekonaniem. Jestem pewien, że uwierzyła w to, co kazano jej powiedzieć.
Czytaj też: Dziwna kampania prezydencka
Co powiedziała Pani Marszałkini
Co dokładnie powiedziała w swoim sześciominutowym orędziu? Najpierw pochwaliła nasz wyjątkowy i górujący nad światem naród: „Polacy potrafią się jednoczyć jak nikt inny wokół tego, co najważniejsze”. Jednak Polacy mają dziś prawo do niepokoju. Jedną z ich obaw jest terminowość wyborów, które są przecież „solą demokracji”. Na szczęście mamy znakomity rząd, który zapewnił nam „optymalne przygotowanie służby zdrowia” („optymalne” znaczy „najlepsze” – nie mam pewności, czy p. Witek to wie) oraz „bezprecedensowy pakiet pomocy dla przedsiębiorców”. Następnie Pani Marszałkini nieco nas zdyscyplinowała, napominając, abyśmy „z pełnym zrozumieniem reagowali na sytuację i zalecenia rządu”.
Dowartościowani i zdyscyplinowani możemy teraz z całą powagą przyjąć pełne konstytucyjnego dostojeństwa słowa damy stanu o konieczności przestrzegania ładu konstytucyjnego i obrony swobód demokratycznych: „Bez poszanowania ładu konstytucyjnego powrót do normalności nie będzie możliwy. (...) Nie można tworzyć precedensów, które kiedyś mogą otworzyć drogę do łamania praw obywatelskich i demokracji”. Gdyby wprowadzono w Polsce stan nadzwyczajny, jak sobie tego życzy opozycja, swobody obywatelskie zostałyby uszczuplone w znacznie większym stopniu, niż czynią to obecne ograniczenia i zakazy. Wprowadzenie stanu nadzwyczajnego „tylko po to, by przełożyć wybory”, byłoby „wprost złamaniem konstytucji”.
Następnie dowiedzieliśmy się, że w wielu miejscach na świecie mimo epidemii organizowane są wybory (co jest – zaznaczmy to bez zwłoki – nieprawdą), a był to wstęp do uroczystego apelu skierowanego do prezydenta i marszałka Senatu, aby ci pomogli bezzwłocznie przeprowadzić stosowne zmiany w ordynacji, dzięki którym w sposób bezpieczny, metodą korespondencyjną, będzie można przeprowadzić wybory 10 maja. Bo „życie i zdrowie Polaków są dla nas największą wartością”. Czyżby?
W orędziu Elżbiety Witek nie zabrakło też aluzji, że wszystko skończy się już za kilka tygodni (wobec czego nie ma sensu wprowadzać stanu nadzwyczajnego i przesuwać wyborów), a także sugestii, że opóźnienie wyborów byłoby krokiem w stronę anarchii.
Jerzy Baczyński: Czy Kaczyński naprawdę wierzy, że uda się zorganizować te wybory?
PiS w obronie ładu konstytucyjnego
Oto i PiS stoi na straży naszych swobód obywatelskich i ładu konstytucyjnego, który chcieliby znieść „zamordyści z opozycji”, bojący się przegranych wyborów. Wszystko, co powiedziała p. Witek, rozmija się z prawdą. I to najbezczelniej w świecie. To właśnie PiS za wszelką cenę chce politycznie wykorzystać paraliż komunikacyjny opozycji, niemającej warunków do prowadzenia kampanii. A jednocześnie zdyskontować naturalne zjawisko konsolidowania się społeczeństwa wokół organów władzy w czasie kryzysu, by w ten sposób zagwarantować drugą kadencję partyjnemu prezydentowi.
Aby osiągnąć ten cel, dopuszcza się pogwałcenia prawa i całkowicie niezgodnego z zasadami legislacji odnoszącej się do prawa wyborczego (z uwagi na terminy procedowania i sam przebieg procedury). Forsuje ustawę mającą częściowo ograniczyć (lecz przecież nie wyeliminować całkowicie!) śmiertelne niebezpieczeństwo związane z przeprowadzeniem wyborów w środku epidemii. Opór przeciwko tej nielegalnej i anarchistycznej legislacji przedstawia się jako nastawanie na porządek konstytucyjny i demokrację, co zakrawa na szantaż moralny i jest – w świetle rzeczywistych i całkiem jasnych intencji rządzących – tyleż podłe, co cyniczne.
Czytaj też: Samorządy buntują się przeciwko wyborom 10 maja
Stan dyktatury epidemicznej
Stan nadzwyczajny jest kwestią faktów. Faktem jest sama epidemia jako stan klęski żywiołowej i nadzwyczajny stan prawny, uchylający wiele podstawowych praw obywatelskich i osobistych. Specjalne zarządzenia zaprowadzające w Polsce surowy reżim sanitarny wyczerpują znamiona stanu nadzwyczajnego i jego formalne ogłoszenie – razem z automatycznym przesunięciem wyborów – jest wobec tego konstytucyjnym obowiązkiem władz. Powstrzymywanie się od ogłoszenia stanu nadzwyczajnego motywowane jest zaś niczym innym jak właśnie zamiarem przeprowadzenia nielegalnych i niemiarodajnych wyborów. W oparciu o nielegalnie zmienioną ordynację, zawierającą nieznane w świecie nadzwyczajne rozwiązania organizacyjne, zaburzające wiarygodność tajnych, wolnych, równych i powszechnych wyborów.
Wbrew temu, co twierdzi p. Witek, to właśnie zaprowadzenie stanu nadzwyczajnego, przewidywanego przez konstytucję i odpowiadającego stanowi faktycznemu, dałoby rządowi pełną podstawę do wprowadzania wszelkich restrykcji i ograniczeń, które mają obecnie – jak wskazuje rzecznik praw obywatelskich – słabą podstawę prawną. Stan obecny jest stanem dyktatury epidemicznej, której przebieg i czas trwania całkowicie zależą od życzeń rządu i nie podlegają żadnej kontroli społecznej.
Eksperci: Wybory w maju to ryzyko. I groźba kompromitacji
A do wyborów i tak nie dojdzie
Kłamstwem jest twierdzenie p. Witek o „optymalnym przygotowaniu” służby zdrowia. Już teraz brakuje odzieży ochronnej i sprzętu dla lekarzy i pielęgniarek, a dramatyczne ograniczenia w funkcjonowaniu wielu szpitali i przychodni sprawiają, że tysiące niezakażonych koronawirusem, acz ciężko chorych pacjentów potrzebujących pomocy lekarskiej, nie może jej uzyskać. Natomiast zachwalana przez Panią Marszałkinię „tarcza antykryzysowa” chroni zaledwie część przedsiębiorców oraz księży, niewiele lub prawie nic nie oferując milionom ludzi, którzy mogą wkrótce stracić miejsca pracy i dochody. Wszystkie poprawki zaproponowane przez opozycję partia p. Witek odrzuciła, pozostawiając ochronę ekonomiczną ludności na bardzo niskim poziomie, całkowicie nieadekwatnym do spodziewanej skali recesji.
Nie wiem, czy Polacy dadzą się oszukać w sprawie wyborów. Przypuszczam, że nie będą mieli okazji, bo do tych wyborów nie dojdzie. Nawet wojsko i policja nie zechcą zapełnić swoimi kadrami komisji wyborczych, a władze samorządowe w wielu miastach i gminach odmówią współpracy. Te wybory to szaleństwo, a Pani Marszałek już niedługo będzie musiała zjeść własny język. Dobrze jej tak!
Czytaj też: Orbán dzięki wirusowi zyskuje jeszcze więcej władzy