Poszły w ruch wszystkie sprawdzone metody: propagandowe manipulacje, kuglowanie procedurami, nocna legislacja na polityczne zamówienie. Jaki jest PiS w czasach pandemii, każdy widzi. Taki jak zawsze.
W niezbyt odległej przeszłości trudne chwile na krótki czas potrafiły jeszcze cementować wspólnotę. Jak w trakcie powodzi tysiąclecia, po śmierci Jana Pawła II, nawet w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej. Wystarczyła kadencja „dobrej zmiany”, aby nie został ślad po tamtych odruchach. Nie pierwszy raz okazuje się, że PiS jest formacją ulepioną z innej gliny. Twardziej niż poprzednicy stąpa po ziemi, nie ulega zbiorowym egzaltacjom. Ale czy to znowu zaskoczenie? Jeżeli Kaczyński był niegdyś w stanie politycznie rozgrywać traumę po śmierci własnego brata, to dziś ma jeszcze mniej powodów, aby taką pokusę oddalić. Akurat dla prezesa stan izolacji – inaczej niż w przypadku większości Polaków – nie jest niczym nowym. Trudno więc spodziewać się po nim wrażliwości na obecne problemy.
Z okna gabinetu na Nowogrodzkiej zapewne trudno dostrzec świat drżący w posadach. To jedynie zmieniły się kampanijne dekoracje. Wczoraj był palec Lichockiej, dziś jest koronawirus, a od jutra trzeba uwzględniać w kalkulacjach gospodarczy krach. Takie jest pole gry. A gra się po to, aby wygrać i utrzymać władzę.
Czyszczenie pola
Patologiczna hierarchia prezesowskich celów sprawiła, że wszystko jak zwykle stoi u nas na głowie. Termin wyborów powinien być pochodną podjętej przez rządzących optymalnej strategii przeciwdziałania pandemii. Jeśli wymaga ona zastosowania narzędzi ograniczających prawa i wolności obywatelskie, konstytucja nakazuje pod ściśle określonymi warunkami wprowadzić jeden ze stanów nadzwyczajnych. Co z kolei automatycznie zawiesza procedury wyborcze.