Kraj

Narodowy Instytut Onkologii zamyka usta pracownikom

Zaczęło się kneblowanie ust środowisku medycznemu. Władzy nie podoba się, że szeregowi pracownicy i konsultanci krytykują ją za bezczynność i chaos. Zaczęło się kneblowanie ust środowisku medycznemu. Władzy nie podoba się, że szeregowi pracownicy i konsultanci krytykują ją za bezczynność i chaos. Jacek Szydłowski / Forum
Zaczęło się kneblowanie ust środowisku medycznemu. Władzy nie podoba się, że szeregowi pracownicy i konsultanci krytykują ją za bezczynność i chaos.

Narodowy Instytut Onkologii wprowadził wczorajszego popołudnia dla wszystkich swoich pracowników całkowity zakaz wypowiedzi w mediach na temat zasad funkcjonowania szpitala. Wszystkie rozmowy z dziennikarzami oraz informacje publikowane w mediach społecznościowych muszą być poprzedzone zgodą dyrektora, dyrektora ds. klinicznych lub rzecznika prasowego.

Czytaj też: Kraj w czasach zarazy

To decyzja taka sama jak ta, którą podjęło Ministerstwo Zdrowia wobec konsultantów wojewódzkich, o czym wczoraj poinformowała „Gazeta Wyborcza”. Wiceminister Józefa Szczurek-Żelazko podpisała okólnik wzywający ich do „zaprzestania samodzielnego wydawania opinii dotyczących koronawirusa SARS-Cov-2”. Opinie na temat sytuacji epidemiologicznej, zagrożenia dla przedstawicieli kadr medycznych oraz sposobów zabezpieczenia osobistego przed zakażeniem mogą wydawać od dziś jedynie konsultanci krajowi, ale po wcześniejszej konsultacji z kierownictwem resortu zdrowia i Głównym Inspektorem Sanitarnym. To dość toporna próba kneblowania ust środowisku, które znalazło się na pierwszej linii walki. Wie najwięcej – jest więc rządowi i ministerstwu nie na rękę, by informowało o tym opinię publiczną.

Decyzją wojewody warmińsko-mazurskiego wprowadzono też zakaz podawania informacji o stanie epidemicznym dotyczącym koronawirusa na terenach powiatów tego województwa. A już w ubiegłym tygodniu podobną cenzurę wprowadziło Ministerstwo Obrony Narodowej, zakazując wypowiadania się na temat Covid-19 bez konsultacji z władzami resortu. Szefowie Ministerstwa Zdrowia też poczuli się jak na wojnie, ale czy to właściwa metoda, by zamykać usta swojej armii w białych fartuchach, która wypuszczona na pierwszą linię frontu, wie o przeciwniku i zapleczu najwięcej?

Groźba naruszenia dyscypliny pracy

Czy w Narodowym Instytucie Onkologii chodzi o dobro pacjentów – jak można wyczytać z uzasadnienia wewnętrznego komunikatu, do którego dotarła „Polityka” – czy raczej to cenzura szczerych wiadomości, jak szpital radzi sobie w kryzysie? A jeśli radzi sobie tak właśnie, że zabrania lekarzom, pielęgniarkom, diagnostom laboratoryjnym oraz ekspertom z pionu naukowego spontanicznych kontaktów z mediami, to kryzys w Narodowym Instytucie Onkologii musi być rzeczywiście poważny.

Czytaj też: Skandal z testami. Nie wszystkim lekarzom wolno do nich kierować

Powodem wprowadzenia zakazu była informacja, że na jednym z pięter szpitala przebywał pacjent z potwierdzeniem zakażenia koronawirusem lub otrzymał takie potwierdzenie po wypisaniu do domu. Dyrekcja placówki tę plotkę zdementowała. „Powtarzające się fake newsy o wykryciu przypadków wirusa SARS-Cov-2 na terenie Instytutu prowadzą do niepokoju, który nie może mieć miejsca” – czytamy w komunikacie i trudno się nie zgodzić. Podobnie jak z tym, że tego rodzaju plotki „budzą szczególny niepokój wśród pacjentów onkologicznych, którzy często posiadają obniżoną odporność”.

Ale czy wprowadzenie obowiązku każdorazowego otrzymywania zgody na kontakty z mediami (a w przypadku mediów społecznościowych zakazu prezentowania własnych opinii na temat funkcjonowania placówki) to w dzisiejszych czasach kuracja właściwa, nie gorsza od samej choroby braku zaufania?

Kilka dni temu na stronie internetowej Instytutu dyrekcja zamieściła podziękowania dla pracowników NIO za „aktywne zaangażowanie w proces opieki nad naszym szpitalem i chorymi”. Napisano m.in.: „Mamy za sobą pierwszy ciężki tydzień w zupełnie zmienionej rzeczywistości, kiedy to praktycznie z dnia na dzień musimy sprostać nowemu nadzwyczajnemu wyzwaniu. To zaszczyt móc z Państwem pracować”. A wczoraj łup – wszyscy się dowiedzieli, że nieprzestrzeganie wspomnianego zakazu będzie traktowane jako naruszenie dyscypliny pracy.

Czytaj też: W fatalnym momencie trafiliśmy na władzę, której trudno ufać

Skąd ten brak zaufania do personelu medycznego

Nie ma nic wyjątkowego w tym, że korporacja ustala czytelne zasady kontaktowania się z mediami, zwłaszcza w kryzysie. Od tego są rzecznicy prasowi, którzy takie kontakty powinni mediom ułatwiać. – Rozumiem niezadowolenie mediów z podjętej decyzji, ale proszę zrozumieć też nas – nie możemy sobie pozwolić na to, by każdy pracownik, kierując się różnymi pobudkami, wypowiadał się o funkcjonowaniu szpitala – mówi Mariusz Gierej, rzecznik Instytutu. Zakaz nie obejmuje na razie oddziałów w Gliwicach i Krakowie, ponieważ – jak tłumaczy – tylko w Warszawie zdarzyło się, że przekazywano na zewnątrz informacje np. o brakujących maseczkach dla personelu, podczas gdy w rzeczywistości były. – Czarę goryczy rzeczywiście przelała plotka o stwierdzonym przypadku zakażenia – dodaje Gierej. – Co wykluczyliśmy, bo mamy bardzo dobry system kontroli. Wprowadziliśmy go jako jedni z pierwszych i od 14 dni działa bez zarzutu.

Czytaj też: Co daje noszenie maseczek i komu są potrzebne

Pojawienie się w dużym szpitalu nowych zasad kontaktów z mediami, gdy sytuacja jest zupełnie wyjątkowa, z jednej strony ma ułatwić dyrekcji zapanowanie nad załogą, ale z drugiej strony to bardzo czytelny sygnał, że boi się reakcji z jej strony. Czy intencje, jakie przedstawił rzecznik placówki w rozmowie z „Polityką”, dla wszystkich będą tak oczywiste?

Media i dziennikarze są od tego, by dostępnymi sposobami dochodzić prawdy. Jeśli jest cień podejrzenia, że coś nie działa jak należy – starają się ujawnić to z podwójną ochotą. Argumentacja, że w ten sposób próbuje się chronić pacjentów przed dezinformacją, jest chwalebna, ale skąd mamy wiedzieć, czy dyrekcja szpitala po prostu nie chce, by do opinii publicznej przedostawały się wieści świadczące o złym stanie ochrony przeciwepidemicznej, brakach odpowiedniego sprzętu i materiałów? Czyli o tym wszystkim, o czym słyszymy od kilku dni z wielu placówek medycznych w całej Polsce. Słyszymy, czytamy, cytujemy i piszemy – bo w rozmaitych szpitalach nie założono jeszcze podobnego kagańca.

Coraz częściej przekonujemy się też o tym, że rząd posługuje się półprawdami w kontaktach z opinią publiczną. Wiarygodnymi informatorami o rozmiarach kryzysu stał się więc personel medyczny – lekarze, pielęgniarki, diagności i farmaceuci – bo brakuje dla nich środków ochrony, a do decyzji dyrektorów wkrada się chaos. Nic dziwnego zresztą, skoro sprzeczne komunikaty płynące od rządu, niepotrafiącego zapanować nad sytuacją i reagującego w pośpiechu, bez przygotowania, są również dla nich niezrozumiałe. Więc czy teraz, w ślad za listem wiceminister zdrowia, przyszła instrukcja do dyrekcji Instytutu Onkologii, aby ten kanał informacyjny zamknąć? Czy za tym przykładem braku zaufania do własnego personelu pójdą inni?

Czytaj też: Kraj w pandemii. Kto za to zapłaci?

Narodowy Instytut Onkologii wpada we własne sidła

Paradoksalnie dyrekcja Narodowego Instytutu Onkologii mogłaby mieć większą kontrolę nad prywatnymi wypowiedziami pracowników (być może nawet nieprzemyślanymi, jeśli ich o to posądza), gdyby nie straszyła ich dyscyplinarkami. Wypowiadaliby się nadal w mediach z otwartą przyłbicą, a teraz będą to robić, tyle że anonimowo. Dlaczego im tego zabraniać, skoro gorliwie wspierają i leczą chorych, a kiedy widzą nieprawidłowości, nie mogą tego sygnalizować? Czy mają pudrować rzeczywistość, aby prezydent i premier dobrze wypadali w mediach?

A jeśli są to rzeczywiście fake newsy, czego dowiadujemy się z mediów społecznościowych i prywatnych rozmów, to warto postawić pytanie, co złego dzieje się w Narodowym Instytucie Onkologii, że jego personel ucieka się do szkalowania własnej placówki, mającej być przecież – zgodnie z niedawno przyjętą w Pałacu Prezydenckim strategią – wzorem dla innych szpitali?

Niełatwe dla wszystkich – personelu medycznego i pacjentów – doświadczenie epidemii powinno jednoczyć załogę, jeśli widzi, że jej pracodawca zarządza w sposób właściwy. To sprawdzian dla empatii i świadomej autodyscypliny. Jeśli dyrekcja Instytutu zamyka pracownikom usta, to znaczy, że chce coś ukryć. Sama wpada w sidła, które próbowała zastawić na innych.

Podkast: Czym się powinien zajmować polityk w czasach zarazy?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną