Urzędy w większości nie pracują. W miasteczku S. na Podkarpaciu już w poniedziałek 16 marca petentów witał przestraszony najmłodszy pracownik. Wyznaczono go, by mówił, że obsługa nieczynna. Pracowników wpuszczano, ale bocznymi drzwiami. Nie wiadomo, co z przeróżnymi urzędowymi obligami – za niewyrejestrowany na czas samochód czy niezrobione badania techniczne (do czego potrzebny jest dowód rejestracyjny) grożą kary. W Warszawie na wejściu stał strażnik i mierzył wchodzącym temperaturę. Wielu miało ją zaskakująco niską. Tych strażnik uspokajał, że to dlatego, że przyszli z dworu. „Dziś rekord pobiła sprzątaczka: 27,3 stopnia. Ale to była 5 rano, na zewnątrz jeszcze przymrozek” – opowiadał. Jeszcze gdzie indziej za pośrednictwem stron internetowych apelowano, by co się da załatwiać przez telefon lub e-mail, ewentualnie przekładać na zdrowsze czasy. Przyjmowano tylko sprawy narodzin i zgonów, a pozostałe dokumenty zalecano wrzucać do urny wystawionej w przedsionku. Tam, gdzie stanowiska obsługi częściowo działały, zabezpieczano je przenośnymi osłonami z pleksi. Ale w jednym z urzędów na Dolnym Śląsku pracownikom przekazano, że zamiast montażu „szyb” mogą liczyć na wyposażenie w policyjne przyłbice.
Działają urzędy stanu cywilnego. Tam też na wejściu zaczyna się od pomiaru temperatury. Do sal ślubów wpuszczane są cztery osoby: nowożeńcy wraz ze świadkami. – Bardzo mi przykro, nie tak to powinno wyglądać. Ale jestem mile zaskoczona podejściem młodych. Rozumieją, że w innym układzie narażaliby na zakażenie także swoich najbliższych – opowiada Iwona Basior, dyrektor Urzędu Stanu Cywilnego miasta stołecznego Warszawy. Urzędnicy mają zachowywać bezpieczną odległość od młodych przez cały czas trwania ceremonii. Nie podchodzą nawet, jak dotychczas, by podać obrączki.