Obywatele polscy, którzy wyjechali za granicę przed niedzielą, będą oczywiście do kraju wpuszczeni. Osoby korzystające z wycieczek biur turystycznych mają być sprowadzone przez organizatorów imprez lub przez rząd. Ten nie mówi jednak, jak mają się tu dostać ci, którzy wylecieli samolotami rejsowymi lub wyjechali pociągami. Lot, w ramach akcji Powrót do domu wyśle po Polaków samoloty, ale nie wszyscy chętni się załapią. MSZ radzi, żeby – gdziekolwiek są – jakoś dolecieli do Berlina, dokąd dojedzie po nich rodzina z Polski. Zorganizowanie transportu powrotnego samochodem (skąd go wziąć?) to nie tylko spory kłopot, ale także koszty. Nie mniejsze, jeśli zawieszenie ruchu zechce się przeczekać za granicą. Nikt od kosztów odcięcia Polski od świata się nie ubezpieczył, bo takich rodzajów polis po prostu nie oferowano.
Przezorni wiedzieli, że od finansowych konsekwencji wynikających z epidemii ubezpieczyć się nie można. Ubezpieczyciele często stosują bowiem wyłączenia, jeśli klient świadomie udaje się do miejsc objętych epidemią.
Nabrzmiały problem
Granice zamyka coraz więcej krajów, stan wyjątkowy przed nami ogłosiły Czechy, a pociągi z Polski przestały wjeżdżać także do Słowacji. Jeszcze nie zdążyliśmy się oburzyć na Donalda Trumpa, który zakazał lotów z 26 krajów europejskich (należących do strefy Schengen) do Stanów Zjednoczonych, pozostawiając jednak prawo przylotu Brytyjczykom, a już go przebiliśmy. Z Polski od minionej niedzieli nie wyleciał już ani jeden samolot, poza tymi w ramach akcji Lot Powrót do domu, nie przyleciał żaden linii zagranicznych. Tanie linie, mające w rozkładzie tylko zagraniczne rejsy, są w pełni uziemione. Do ich kasy przestają wpływać jakiekolwiek pieniądze.
Nieruchomieją całe sektory gospodarki. Kto za to zapłaci?