Kraj

Pieskie życie w czasach zarazy

Klinika weterynaryjna na Śląsku Klinika weterynaryjna na Śląsku Kamila Kotusz / Agencja Gazeta
„Zwierzęta domowe nie przenoszą koronawirusa! Nie pozbywajcie się ich!” – takie komunikaty pojawiły się na stronach internetowych wielu lecznic.

Mimo że WHO wydało w tej sprawie oficjalny komunikat, nie brak opiekunów, którzy panikują. A nawet takich, którzy zastanawiają się nad eutanazją psa czy kota.

Na szczęście dla równowagi zadzwoniła nasza pani Stefania, 70-letnia właścicielka dwóch kotów i psa Kajtusia, prosząc o poradę, jak ma zabezpieczyć swoje zwierzaki przed tą straszną chorobą – opowiada Anna, recepcjonistka i technik weterynaryjny w lecznicy na północnym Mazowszu. Wytłumaczyła pani Stefani, że jej pupilom nic nie grozi, a ona sama nie powinna wychodzić z domu. I prosiła, żeby dzwoniła, jeżeli coś ją zaniepokoi, w razie konieczności ktoś podjedzie. Wiedzą, że kobieta jest zupełnie samotna.

Czytaj też: Pięć błędów, które teraz najczęściej popełniamy

Narażeni

Lekarze weterynarii i personel pomocniczy boją się o własne bezpieczeństwo, ale nie chcą zostawić pacjentów bez pomocy. – Apelujemy tylko o rozwagę, żeby nie przychodzić z błahostkami, najpierw zadzwonić i zapytać, wiele porad możemy dać po telefonicznym wywiadzie – mówi lekarz weterynarii Adam Pietroń z warszawskiego Centrum Zdrowia Małych Zwierząt Multiwet i lecznicy Hau-Miau. W Multiwecie wprowadzili obostrzenia: w poczekalni mogą przebywać jednocześnie trzy osoby, w gabinecie jedna. Nie ma odwiedzin w szpitalu. – Wydaje mi się, że ludzie rozumieją sytuację – mówi dr Pietroń. – W piątek rano w poczekalni nie było ani jednej osoby. Nie przypominam sobie takiego widoku.

Warszawska klinika Lancet z całodobowej stała się lecznicą czynną 12 godzin. Drzwi są zamknięte, trzeba pukać, pacjenci są wpuszczani pojedynczo. O ile są w stanie zagrożenia życia i zdrowia lub mają umówioną wizytę. Ale tych telefonicznie odsiewa dr Julitta Stępkowska. Ani ona, ani lekarze Jacek Stępkowski i Wojciech Pietrusiewicz nie przyjmują w realu. – Wszyscy lekarze, którzy z racji wieku bądź chorób przewlekłych są w grupie ryzyka, nie pracują – mówi lekarka na niedzielnym dyżurze.

Agnieszka Buczkowska, lekarka weterynarii pracująca w lecznicach na Pomorzu, w Starogardzie, Bytowie i Miastku, też prosi opiekunów swoich pacjentów o rozwagę. Żeby nie przychodzili całymi rodzinami, dzieci i osoby w podeszłym wieku mają wręcz zakaz wstępu. No i by ograniczyli wizyty do tych rzeczywiście niezbędnych. – Pomału ludzie zaczynają rozumieć, ale jeszcze w piątek miałam dwóch pacjentów na obcięcie pazurków – mówi dr Buczkowska. Boi się nie tylko o siebie. Ma rodziców, już z grupy ryzyka. Żeby ich nie narażać, przez najbliższe tygodnie nie będzie ich odwiedzać, robi im wszystkie zakupy i zostawia pod drzwiami.

Wie, że może zarazić się od opiekunów swoich pacjentów (a maseczek mają jak na lekarstwo, w hurtowniach brak, więc oszczędzają je do operacji), ale także od psa czy kota, na którego sierści wirus może przetrwać podobnie jak na skórze człowieka do 10 godzin.

Krótki poradnik: Jak się nie zarazić? Co zrobić, gdy mamy objawy?

Pies na kwarantannie

Najniebezpieczniejszą powierzchnią jest metal. Tam koronawirus może przeżyć nawet trzy doby. Szczególnie zatem należy uważać na metalowe sprzączki obroży i karabińczyki przy smyczy. Dlatego ochotnicy, ludzie młodzi, którzy oferują pomoc i wyprowadzają psy sąsiadom odbywającym domową kwarantannę, powinni to robić w rękawiczkach. Przy odbieraniu psa od opiekuna należy unikać bezpośredniego kontaktu. Wyprowadzający nie powinien głaskać psa.

Wielu samotnych właścicieli psów obawia się, co będzie z ich czworonożnymi przyjaciółmi, gdy oni będą musieli się poddać kwarantannie. Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego, zapewnia, że jeżeli rzeczywiście nie ma nikogo, kto by pomógł, obowiązek opieki spada na gminę.

Justyna, właścicielka trzech psów, odebrała już przysięgi od czworga przyjaciół, że zaopiekują się jej stadem, gdyby trafiła do szpitala. Na kwarantannie sobie poradzi, mieszka pod miastem i może wyjść na spacer tak, by nikogo nie spotkać. Może też wypuścić psy na nieduże podwórko.

Czytaj też: Kogo testować? Opinie ekspertów są podzielone

Na zapas

Kiedy ogłoszono zamknięcie szkół i większość społeczeństwa rzuciła się do hipermarketów, wykupując makarony, ryże i papier toaletowy, Justyna kupiła osiem worków karmy. – Nie wiem, co będzie potem, wolę się zabezpieczyć – mówi. – Ja mogę nie jeść, im nie wytłumaczę, że jest pandemia. Normalnie jej psy jedzą mięso i dostawca zapewnia, że nie zabraknie i będzie dowoził, ale nie można już być pewnym niczego, więc lepiej na wszelki wypadek mieć suchą karmę. Tak postąpiła większość psiarzy i kociarzy, bo w sklepach stacjonarnych zaczęło jej brakować, a w internetowych wydłużył się czas oczekiwania na dostawę.

Wielu lekarzy weterynarii sprzedawało ostatnio leki na dwa–trzy tygodnie. – Mam wielu pacjentów, którzy biorą na stałe leki nasercowe, tarczycowe, na nerki – mówi dr Buczkowska. – Ci, którzy prosili o wypisanie recept albo kupowali leki weterynaryjne, nie obawiali się, że ich zabraknie, tylko tłumaczyli, że przez najbliższe tygodnie chcą ograniczyć wychodzenie z domu.

Potem, mają nadzieję, wszystko wróci do normalności.

Czytaj też: Koronawirus w pytaniach i odpowiedziach

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną