Codziennie słyszymy o nowych przypadkach koronawirusa. W najbliższych dniach będzie ich jeszcze więcej, co do tego nie możemy mieć złudzeń. Rząd zamknął dziś szkoły, uczelnie, kina, teatry; odwoływane są konferencje i koncerty. Prezydent zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego (dopiero po raz trzeci w czasie swej prezydentury), działa specustawa, nie ma dnia bez konferencji prasowej premiera i ministra zdrowia. Ze szpitali i aptek docierają pierwsze wieści o brakach w zaopatrzeniu, Polacy zaczęli robić zapasy jedzenia i chemii gospodarczej.
To już jest atmosfera stanu wyjątkowego, choć formalnie go nie ma. I nie bardzo wiadomo, jak w takich warunkach robić kampanię prezydencką, bo takich warunków jeszcze nie było. Sztabowcy bezradnie rozkładają ręce – koronawirus zjadł wszystkie inne tematy. To, co normalnie byłoby hitem (lub kitem) pierwszych stron gazet, zostało sprowadzone do roli tła, ginie w powodzi wiadomości o globalnej epidemii.
Czytaj też: PiS ogrywa koronawirusa i przegrywa 2 mld zł
Wybory prezydenckie w obliczu epidemii
Czy wybory mogą zostać przełożone? Rządzący nieoficjalnie mówią, że jeśli w Polsce będzie podobnie jak we Włoszech (ponad 10 tys. przypadków), to nie będą mieli wyjścia. Czekałoby nas wtedy ogłoszenie stanu nadzwyczajnego w jednej z dwóch wersji – stanu klęski żywiołowej (wprowadza go rząd na nie dłużej niż 30 dni, może zostać przedłużony uchwalą Sejmu) lub stanu wyjątkowego (wprowadza go prezydent na nie dłużej niż 90 dni, Sejm może go potem przedłużyć na nie dłużej niż 60 dni).