Kraj

Korona nie spadnie z głowy (władzy), ale co z wirusem?

W oczekiwaniu na konferencję Ministerstwa Zdrowia W oczekiwaniu na konferencję Ministerstwa Zdrowia Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Władza robi wiele, aby korona jej z głowy nie spadła, ale z koronawirusem może być w Polsce jeszcze różnie. Ostatecznie zawsze będzie można powiedzieć: „No to mamy koronawiruska, ale to wina Kopacz i Tuska”.

Ustawa z 2008 r. o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi definiuje epidemię tak: „wystąpienie na danym obszarze zakażeń lub zachorowań na chorobę zakaźną w liczbie wyraźnie większej niż we wcześniejszym okresie albo wystąpienie zakażeń lub chorób zakaźnych dotychczas niewystępujących”. To określenie zgodne z epidemiologią (badaniem zjawisk epidemicznych) ustalającą reguły postępowania, przede wszystkim medyczne.

Choroby zakaźne nie są niczym nowym w historii ludzkości, a ich występowanie było zawsze uważane za coś groźnego, nawet złowrogiego. Dżuma w XIV w. spowodowała śmierć co najmniej 75 mln ludzi w Europie, a grypa zwana hiszpanką (1918–19) zabiła od 50 do 100 mln ofiar w skali światowej. Epidemie, w szczególności te o charakterze pandemii, są zjawiskami masowymi, a to od razu wskazuje, że zapobieganie im i postępowanie w trakcie ich trwania jest rzeczą trudną i skomplikowaną. Zwłaszcza że epidemia może się rozwinąć z niewielkiego ogniska, a drogi rozprzestrzeniania się zakażenia nie podlegają pełnej kontroli.

Ponadto epidemie są trudne do przewidzenia, gdyż mogą być wywołane przez nowe, nieznane wirusy. Niemniej prawodawstwa krajowe, a także ustalenia międzynarodowe (głównie Światowej Organizacji Zdrowia) przewidują rozmaite środki zaradcze, medyczne i administracyjno-prawne. Ustawa z 2008 r. jest właśnie przykładem uregulowania na wypadek epidemii.

Historia, jakiej nie znacie: Dżuma też miała skutki ekonomiczne

Koronawirus w Polsce, czyli chaos

Pierwsze zakażenia koronawirusem pojawiły się w Chinach w połowie grudnia 2019 r. Do początków marca stwierdzono prawie 100 tys. przypadków na całym świecie, przy czym śmiertelność wynosi 3,4 proc., a więc sporo – dla porównania grypa (obecna) powoduje 0,1–0,5 proc. zgonów. Sytuację określono jako poważną w połowie lutego i poszczególne państwa (ograniczam się do Europy) zaczęły wprowadzać procedury diagnostyczne i zapobiegawcze, np. w postaci kontroli temperatury podróżnych w portach lotniczych, odwoływania imprez masowych, zawieszenia połączeń lotniczych z Chinami itp. Problemem jest także to, że nie ma szczepionki ani innego lekarstwa przeciw zakażeniu nowym wirusem.

Jak to się działo w Polsce? 14 lutego opozycja wystąpiła z projektem specjalnej ustawy „koronawirusowej”, ale dobrozmieńcy uznali to za akcję polityczną związaną z kampanią prezydencką. Nowym elementem stał się znaczny wzrost zachorowań we Włoszech. O ile dobrze pamiętam, ok. 22 lutego zapowiedziano zakup termometrów dla lotnisk. Kontrole pasażerów przylatujących do Polski z Italii i Chin rozpoczęto 24 lutego, tj. później niż w innych krajach europejskich. Rozpoczęły się też badania testowe na obecność koronawirusa. Na wyniki trzeba było czekać nawet 88 godzin, ale rychło się okazało, że brakuje testów, a także innych środków, np. maseczek, co natychmiast spowodowało spekulację nimi.

Czytaj też: Jak przebiegają badania na obecność koronawirusa

Do dzisiaj (8 marca) w Polsce wykonano nie więcej niż tysiąc testów. Dla porównania w Niemczech: 200 tys. Lekarze zresztą cały czas wskazywali i wskazują na chaos. Szczególnie bulwersujący przypadek wydarzył się w Tarnowie. Pacjent podejrzewający zakażenie zgłosił się na SOR, a potem został zganiony przez lokalnego inspektora sanitarnego, że powinien od razu udać się na oddział zakaźny. Skoro jednak wiadomo, że osoba szukająca nagłej pomocy w szpitalu udaje się do oddziału ratunkowego, to przecież można i trzeba było wywiesić ogłoszenie informujące o tym, gdzie należy pójść w celu poddania się badaniu na obecność koronawirusa.

Senatorowie opozycji zaproponowali spotkanie izby wyższej w celu wysłuchania informacji stosownych organów o epidemii. Senatorowie PiS odrzucili ten pomysł – za to p. Karczewski dał pokaz właściwego (tj. polemicznego z p. Grodzkim) mycia rąk, najwyraźniej myląc przy tym salę operacyjną z senacką łazienką.

Czytaj też: Jak korzystać bezpiecznie z miejskiego transportu?

Po co specustawa do walki z koronawirusem

Doniesienia z zagranicy, a także wzrost liczby podejrzanych o zakażanie w kraju stawały się coraz bardziej niepokojące. W końcu p. Duda zawnioskował odbycie specjalnego posiedzenia Sejmu. Senatorowie PiS natychmiast się zgodzili na spotkanie w Senacie 28 lutego. Okazało się, że rząd nie spodziewał się epidemii w skali światowej. Gdy optymistyczne prognozy zawiodły, uznano, że potrzebna jest specustawa i taką uchwalono ­– ustawa z 2 marca 2020 r. o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem Covid-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych.

Nie jest to nowelizacja ustawy z 2008 r., ale zupełnie nowy akt prawny, właśnie w związku z zaistniałą sytuacją. Pojawia się pytanie, po co ta ustawa (pytanie dotyczy także projektu opozycji z 14 lutego), skoro obowiązuje ta z 2008 r.? Pobieżne porównanie skłania do konkluzji, że specustawa nie zawiera niczego specjalnie nowego poza bardzo ogólnikowymi upoważnieniami (znowu te ogólne prerogatywy) administracji do działania. Nowe prawo wprawdzie zmienia szereg ustaw, ale ich nie uchyla. Rodzi ono zresztą nowe problemy, np. niektórzy eksperci uważają, że specustawa, chociaż ma obowiązywać 180 dni, jest niezgodna z konstytucją, ponieważ umożliwia wprowadzenie stanu wyjątkowego niejako tylnymi drzwiami.

Ewa Siedlecka: Specustawa, czyli hucpa, szantaż i kamuflaż

Covid-19 nas (w kampanii) nie ominie

Nie ma co się łudzić – sprawa koronawirusa pojawiła się w trakcie kampanii prezydenckiej w Polsce. Każda ze stron chce jakoś zapunktować i trudno się dziwić. Przebieg wydarzeń mógł być taki (to rozważanie hipotetyczne, ale wcale nie fikcyjne): opozycja pierwsza zorientowała się w sytuacji i stąd wziął się pomysł nowej ustawy, niezbyt uzasadniony, zważywszy że obowiązywała stara. Argumentem za nowym uregulowaniem miało być np. to, że wcześniejsze nie uwzględniały Covid-19 (choroby wywołanej koronawirusem) na liście schorzeń zakaźnych. To jednak zupełnie niepotrzebne, ponieważ ustawa z 2008 r. mówi o nowych wirusach i dotąd nieznanych chorobach.

Czytaj też: Koronawirus w Polsce. 13 najważniejszych pytań i odpowiedzi

Nie dziwi, że tzw. dobra zmiana od razu skontrowała tę inicjatywę, a także propozycję senacką w nadziei, że rzecz rozejdzie się po kościach, ale gdy możliwość epidemii stała się realna, zmieniła front, co zaowocowało w/w faktami, w szczególności posiedzeniami obu izb parlamentu i uchwaleniem specustawy (dobrozmieńcy także nie zauważyli, że określenie choroby zakaźnej w ustawie z 2008 r. jest otwarte). Podnosi się przy tym, że obie strony polskiego sporu politycznego wzniosły się ponad podziały i zgodnie uchwaliły nowe prawo. To jest mitologia, ponieważ opozycja nie miała wyjścia i musiała głosować na tak, a większość rządząca – przygotować projekt i zademonstrować, że ma inicjatywę. A tymczasem wystarczyłoby wydanie rozporządzeń wykonawczych, o ile w ogóle są potrzebne. Senat przyjął ustawę bez poprawek, a p. Duda podpisał ją 7 marca.

Czytaj też: „Oby do nas to nie przyszło”. Szkoły boją się koronawirusa

Wzajemne podchody bynajmniej nie ustały. Pani Kidawa-Błońska zasugerowała, że rząd ukrywa zakażenia. Spotkało się to z ostrą reakcją polityków PiS oskarżających opozycyjną kandydatkę na urząd prezydenta o brudną grę polityczną. Faktycznie, oskarżenia o celowe ukrywanie nie powinny padać, o ile nie są uzasadnione. Z drugiej strony, niektórzy eksperci twierdzą, że koronawirus występuje w Polsce w większej ilości, niż szacują oficjalne dane, i niewykluczone, że jego wykrywalność jest mniejsza niż gdzie indziej, np. z powodu złej organizacji służby zdrowia, w szczególności zbyt późnego podjęcia środków zaradczych.

Stwierdzono (stan na 8 marca) 11 przypadków zakażenia koronawirusem, ale to nie znaczy, że innych nie ma – niewielka liczba testów skłania do innego wniosku. Wedle ekspertów może być nawet tak, że w Chinach epidemia słabnie, natomiast w Europie dopiero się zaczyna. A jeśli tak, to nie ma co się łudzić, że Covid-19 nas ominie.

Politycy stali się ekspertami od epidemii

Nie budzą zaufania tromtadracje oficjeli, że jesteśmy znakomicie oprzyrządowani prawnie i w każdy inny sposób. Pan Morawiecki prawi nawet, że przyjaciele z tzw. Grupy Wyszehradzkiej wręcz zazdroszczą nam specustawy. Dodał: „Docierają do nas informacje z całego świata, widać, jak działa rząd francuski, hiszpański, niemiecki. Nie tylko nie mamy się czego wstydzić, ale dostaję komunikaty, że rzeczywiście jesteśmy bardzo dobrze przygotowani”.

Czytaj też: Polskie państwo w gorączce

Wszelako poziom przygotowania ocenia się wedle ostatecznego wyniku, a nie zapowiedzi, że osiągnie się sukces. Propaganda sukcesu w oświadczeniach władzy na temat przygotowań do walki z koronawirusem jest zadziwiająco głośna. Wszystko idzie harmonijnie i planowo. Pan Pinkas, główny inspektor sanitarny, puszy się: „Jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność i byliśmy przygotowani. Procedury zadziałały. Zadziałały wszystkie służby i przede wszystkim Państwowa Inspekcja Sanitarna, a także Ministerstwo Zdrowia i szpital. (...) Pacjent ze zdiagnozowanym koronawirusem jest bezpieczny i w miarę szybko powinien wyjść do domu. Wszystko jest pod kontrolą. Ten wirus zostanie zwalczony za pomocą naszej wiedzy, rozsądku i odpowiedzialności. (...) Rozsądne zachowanie spowoduje, że nie będziemy mieli epidemii koronawirusa”.

Czytaj też: Polscy lekarze a koronawirus. Co wiedzą, czego się boją?

Teraz prawie każdy polityk, zwłaszcza z obozu tzw. dobrej zmiany, staje się ekspertem epidemicznym. Pan Morawiecki odwiedził jedno z laboratoriów diagnostycznych. Sprawozdanie z tej wizyty nie zawiera ścieżki dźwiękowej, więc nie wiadomo, o czym rozprawiano. Z mimiki można było jednak wnosić, że gość instruował personel, jak należy robić testy. Znana i już legendarna uniwersalność p. Morawieckiego została potwierdzona, by tak rzec, w warunkach laboratoryjnych.

Pan Duda jeździ po kraju, monitoruje, sprawdza, rozmawia ze szpitalami i apeluje: „Bardzo proszę o zachowanie elementarnej ostrożności, a wszystkich generalnie proszę o mycie rąk. (...) A kiedy nie mamy możliwości umycia rąk, to nie zbliżać ich do twarzy”. Prawdziwy zatroskany prezydent wszystkich Polaków. Ciągłe otrąbianie sukcesu rodzi jednak podejrzenie, że (Lec) skoro władza dmie w róg obfitości, to musi być pusty.

Czytaj też: Właśnie wróciłem z Azji. Co mam robić?

System jest OK, tylko ludzie zawodzą

Oto kilka wypowiedzi dobrozmieńców, niekiedy nawet komicznych. Pan Terlecki: „Parlament jest sercem polityki w Polsce i musimy myśleć o tym, żeby uniknąć jakichkolwiek zagrożeń. W związku z tym być może trzeba będzie podejmować pewne decyzje, np. ograniczyć wycieczki w Sejmie. Dostaniemy rekomendacje na piśmie. Wtedy będziemy się do nich odnosić”. Fakt, rekomendacje chroniące serce polityki w Polsce muszą być na piśmie – ustne nie wystarczą.

Pan Polak, prymas, naucza: „Takich wydarzeń jak związane z epidemiami nie można tak pokazywać, że stoi za nimi jakiś rozgniewany pan Bóg. (...) Są różne doświadczenia, które pan Bóg dopuszcza. [Trzeba] starać się przyjąć to także jako wezwanie do naszego nawrócenia”. Pytanie, co wtedy, gdy choruje i umiera już nawrócony?

Czytaj też: Wirus już w Polsce! Jak się zachować w kościele?

Pan Pinkas: „Jestem od kilku dni w biurze, nocuję tu, w zasadzie nie wiem, jaki dzień dzisiaj. Szczerze powiem, że jestem w piekle. Mamy przeciwnika, który jest niezidentyfikowany. Ten wróg to panika, niepokój, brak rozsądku, rozwagi i złe emocje. (...) W Polsce grypa jest groźniejsza niż koronawirus”. Zapracowany p. Pinkas wie, że grypa jest groźniejsza, aczkolwiek nie ma jeszcze epidemii. Gdzie ten jegomość się uczył, skoro prawi, że epidemia ze śmiertelnością 0,1–0,5 proc. jest groźniejsza od tej, która „kosi” 3,4 proc. chorych?

Pan Szumowski o wspomnianej historii z oczekiwaniem 88 godzin na wynik testu: „Niestety, trochę zawiódł człowiek, nie system. (...) Sytuacja jest dla wszystkich nowa i stresująca. Personel szpitala powinien wykazać się spokojem. Tymczasem mieliśmy chaos i niepokój, których ofiarą padła pacjentka. Do tego nigdy nie powinno dojść”. Ale doszło, ale – co wszystkich powinno uradować i uspokoić – system jest OK, ale ludzie zawodzą, np. panikują, jak bystrze zauważył p. Pinkas.

Panika jest oczywiście groźna i dezorganizująca, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że gdy Polskę ogarnie (odpukać w niemalowane drzewo), to winni będą ludzie, ale na pewno nie system. I oto chyba chodzi dobrozmieńcom, gdy prawią androny takie jak wyżej przytoczone.

Czytaj też: Polska ostatni w Europie pod względem liczby lekarzy

Wyda się ustawę i po problemie

Wracam do pytania o to, po co specustawa. Rząd podjął cały szereg działań w związku z zaistniałą sytuacją przed wejściem jej w życie. Wygląda więc na to, że wystarczyły dotychczasowe przepisy. A skoro tak, to specustawa jest niepotrzebna i stanowi ornament bieżącej polityki. Rzecz w tym, że proponenci nowego uregulowania puszą się nim, a ich polityczni oponenci nie protestują, bo narażają się na kontrę, że lekceważą zdrowie Polaków.

Taka postawa, zwłaszcza strony rządzącej, bo ona ma inicjatywę, jest wyrazem absurdalnego (świadomego lub udawanego, ale mniejsza o to) poczucia, że jeśli wyda się ustawę (plus zorganizuje mnóstwo spotkań i narad), to dana sprawa zostanie załatwiona. W jednej audycji radiowej (7 marca) przedstawiciele opozycji zadali dobrozmieńcom kilka konkretnych pytań. Żadne nie doczekało się odpowiedzi, a p. Mucha, p. Fogiel i p. Woś zamiast odpowiedzieć, dociekali, co kryje się za pytaniami, i oczywiście ustalili, że są to ukryte intencje polityczne.

Podkast „Polityki”: Koronawirus uderza w światową gospodarkę. Kto straci?

Pan Duda oświadcza: „Mam nadzieję, że już w najbliższych dniach ustawa umożliwi działanie dyrektorom szpitali, starostom, wszystkim tym, którzy za szpitale odpowiadają, byśmy mogli działać jeszcze szybciej, jeszcze bardziej doraźnie i sprawnie, w przypadku gdyby stwierdzono u nas kolejne przypadki koronawirusa”. Trudno zrozumieć, że doktor nauk prawnych, wychowanek uniwersytetu, w którym tradycje polityki prawa są znaczące, opowiada takie bzdury o roli specustawy.

Ustawa zdyscyplinowała wirusa

Na koniec nieco ironii, ale proszę tego nie uważać za lekceważenie problemu. Trudno przypuścić, aby ktoś przebił p. Trumpa, który akurat w przeddzień pierwszego zgonu w USA z powodu Covid-19 oświadczył, że koronawirus jest wymysłem demokratów, ale kto wie, czy tzw. dobra zmiana tego nie dokona, np. przez wyjaśnienie, że pierwsze przypadki zakażenia zostały w Polsce zidentyfikowane po uchwaleniu (jeszcze nie podpisaniu) specustawy, a to świadczy o tym, że zadziałała należycie i zdyscyplinowała wirusa.

Nawiasem mówiąc: może to napawa rządzących nadzieją, że i sędziowie posłuchają ustaw przywołujących ich do porządku? Tak czy inaczej, władza robi wiele, aby korona jej z głowy nie spadła, ale z koronawirusem może być jeszcze różnie w Polsce. Ostatecznie zawsze będzie można powiedzieć: „No to mamy koronawiruska, ale to wina Kopacz i Tuska”. Niektóre wypowiedzi dobrozmieńców, np. deklamacje p. Wosia, nowego krasomówcy tego obozu, są bliskie tej myśli.

Czytaj też: WHO jest coraz bardziej skłonne ogłosić pandemię. I co wtedy?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną