Na kampanię wyborczą każdy prezydencki komitet może wydać 19 mln 139 tys. zł. Taki limit ustawia Kodeks wyborczy i żaden z głównych graczy nie zamierza oszczędzać. Bronisław Komorowski jako urzędujący prezydent wydał pięć lat temu najwięcej – aż 18,1 mln zł. Sztab Andrzeja Dudy wygrał dla niego prezydenturę za 13,6 mln zł. Same pieniądze sprawy nie załatwiają. Znaczenie ma to, na co się je wydaje.
Sztaby
Jeszcze niedawno sztab PiS był dla opozycji wzorem skuteczności. Teraz widać, że jego członkowie zachowują się tak, jakby kampania ich samych zaskoczyła, a przecież to obóz władzy ustalił, kiedy oficjalnie ma się rozpocząć. Nasi rozmówcy, profesjonaliści od marketingu politycznego, są zgodni, że sztab ma dwa najważniejsze zadania: wymyślać i skutecznie realizować strategię. – I w tym ścisłym sztabie nie może być za dużo ludzi, bo wiadomo, że gdzie kucharek sześć… Tak było u Bronisława Komorowskiego, za dużo ośrodków decyzyjnych, każdy uważał, że wie najlepiej, nie chcieli słuchać profesjonalistów od kampanii, a w wielu sprawach na końcu to sam Komorowski decydował, a nie ma najlepszej intuicji marketingowej – mówi osoba znająca kulisy tamtej prezydenckiej porażki. Jeden z naszych rozmówców ze strony PiS wspomina, że w 2015 r. przy Nowogrodzkiej proces decyzyjny był krótki, sztab wąski i – co najważniejsze – nie było w nim żadnych gwiazd, a wszyscy byli głodni sukcesu. – Ma rację Marcin Mastalerek, jeden z głównych architektów sukcesu Dudy, kiedy ostatnio stwierdził publicznie, że „wszyscy widzą, jak jest. I jest słabo”. Rzeczywiście ci, którzy pięć lat temu ustawiali mikrofony i kadry, uwierzyli, że są strategami – słyszymy od osoby, która dobrze życzy PiS. Chodzi o duet Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, byłych właścicieli spółki Solvere, która za kilka milionów zrobiła pamiętną kampanię szkalującą sędziów.