Według słownika władza dyskrecjonalna organu państwowego polega na tym, że ma on uprawnienie do podejmowania decyzji w konkretnych sprawach w sposób nieskrępowany przepisami. Powstaje jednak pytanie, z czego takie uprawnienie wypływa. W państwie prawa, czyli praworządnym, jest tak, że organ ma tyle kompetencji, ile mu przyznaje prawo. Kiedyś (już po 1989 r.) miał miejsce spór o to, czy jeśli organ X ma prawo powołać kogoś na dane stanowisko, to czy ma również uprawnienie do odwołania. Inaczej mówiąc, czy wystarczy sformułowanie „organ X powołuje na stanowisko Y”, a odwołanie jest już domniemane, czy też ma być wyraźnie, że „organ X powołuje na stanowisko Y i odwołuje z niego”.
Legislacja jest nieraz wadliwa pod względem precyzji i wiele zależy od tego, jak rozumie się przepisy. Pomaga w tym tradycja, doktryna prawnicza i np. zasada wstrzemięźliwości w aktywności opartej na zasadzie dyskrecjonalności. To tamuje uznaniowość w wydawaniu decyzji administracyjnych. Jest bowiem tak, że im więcej dyskrecjonalności i swobody, tym większe zagrożenie dla praworządności. Dla porządku dodam, że rozważana kwestia nie dotyczy sądów, które ferują wyroki na podstawie przepisów, aczkolwiek mogą to czynić w określonych granicach, np. wykorzystując to, że dane przestępstwo jest zagrożone karą więzienia, powiedzmy, do 10 lat.
Czytaj też: Gdy prawo nie znaczy prawo, to mamy bezprawie
Autorytaryzm w Polsce jeszcze jest łagodny
Dyskrecjonalizm może być większy lub mniejszy. Uprawnienie do podejmowania decyzji wypływa czasem z tzw. przepisów blankietowych, tj. zaznaczających, że organ ma prawo (może, jest uprawniony itd.) do podjęcia akcji decyzyjnej, ale nie ma uregulowania, w jakich okolicznościach i granicach ma to nastąpić. Aby nie dzielić włosa na czworo, pomijam przypadek, gdy owa regulacja jest tylko częściowa. Może być tak, że organ podejmuje decyzję w szczególnych okolicznościach, np. w sytuacji klęski żywiołowej, wojny czy zagrożenia porządku publicznego – dzieje się to na podstawie bardzo ogólnego określenia kompetencji danego organu, jak ministerstwo czy wojewoda.
Bywa wreszcie tak, że dyskresjonalizm bierze się z domniemania danego organu, że jakieś uprawnienie posiada. W państwie prawa dopuszczalny jest dyskrecjonalizm blankietowy lub związany ze szczególnymi sytuacjami, natomiast niedopuszczalny jest urojony. Zgodnie z tym, co napisałem wyżej, każdy dyskrecjonalizm jest potencjalnym zagrożeniem dla praworządności, a więc im go mniej, tym lepiej, aczkolwiek nie da się go całkowicie uniknąć.
Z drugiej strony reżimy autorytarne chętnie korzystają z dyskrecjonalizmu, gdyż umożliwia to kontrolę nad społeczeństwem. W mojej opinii Polska staje się powoli autorytaryzmem dyskrecjonalnym, jeszcze łagodnym, ale z coraz częstszymi przejawami twardego. Dyskrecjonalizm tzw. dobrej zmiany polega na tym, że organy państwowe domniemają uprawnienia, których de facto nie mają. Niżej podaję przykłady dyskrecjonalizmu, także takiego, który można określić jako urojony (w skrócie: DU).
Jeden palec Lichockiej za daleko
W poprzednim felietonie omawiałem tzw. prerogatywy prezydenckie, czyli kompetencje głowy państwa. Wiele przypadków ich realizacji można interpretować jako przejaw DU. A oto inny przykład, którym zajmowałem się już kilkakrotnie. Sejm VII kadencji uchwalił w 2015 r. ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Przewidywała ona możliwość wyboru nowego sędziego TK przed upływem kadencji odchodzącego.
Przepis wzbudził wątpliwości: faktyczne (wybór sędziego „na wyrost” na wypadek zmiany układu politycznego, co się zresztą zdarzyło) i konstytucyjne. PiS skierował sprawę do TK, ale po wygraniu wyborów wycofał wniosek i rozpoczął akcję w celu delegalizacji już dokonanych rekomendacji Sejmu. Odbywało się to w ten sposób, że unieważniano uchwały Sejmu VII kadencji przez Sejm VIII kadencji. Wszelako ówczesny regulamin obrad w ogóle nie przewidywał możliwości reasumpcji już powziętych uchwał. Rozpatrzenie sprawy przez TK było jedynym sposobem ewentualnego uchylenia uchwał w sprawie wyboru nowych sędziów konstytucyjnych. Tedy Sejm VIII kadencji posłużył się DU w tej sprawie. Kompetencyjne urojenia kierowały także p. Szydło i p. Kempą, gdy odmówiły publikacji orzeczeń TK.
Dobrego przykładu DU dostarcza p. „Caryca” Suski. Całkiem niedawno stosowna komisja wybrała p. Scheuring-Wielgus na sprawozdawczynię ustawy o tzw. rekompensacie dla mediów publicznych. Pan Suski (przewodniczący komisji) uznał, że p. Scheuring-Wielgus jest złą kandydatką, i zarządził ponowne głosowanie, które zakończyło się wyznaczeniem p. Lichockiej.
Pan „Caryca”, z zawodu perukarz, a więc osoba nad wyraz kompetentna w sprawach regulaminowych, uroił sobie, że można reasumować ważne głosowanie. Tzw. dobra zmiana wygrała kolejne rozdanie, wybrała p. Lichocką, ale w tym wypadku pojawił się bonus w postaci jednego palca za daleko.
Rojenia władzy wykonawczej
Czasem (a nawet często) się zdarza, że DU jest ponad istniejącymi uregulowaniami. Prawdziwą mistrzynią w tym fachu jest p. Witek, ostatnio okrzyknięta, zupełnie poważnie (niezły kalambur), żelazną damą polityki polskiej. Regulamin Sejmu przewiduje, że w pewnych okolicznościach głosowania da się reasumować. Pani Witek uroiła sobie, że powodem może być obawa, że tzw. dobra zmiana przegra (ostrzeżenie z sali: „trzeba anulować, bo przegramy”). „Żelazna” jejmość wyimaginowała sobie, że zachodzi spór kompetencyjny między Sejmem a Sądem Najwyższym i p. Dudą (w roli prezydenta).
Urojenia mają to do siebie, że często chodzą parami (lub dotykają większej liczby osób). Mgr Przyłębska (spiżowa jejmość polityki trybunalskiej?) nadbudowała nad mirażami p. Witek swoje własne i zaraziła nimi pewien zastęp sędziów TK (raczej „TK”, ale mniejsza o to). Rezultatem DU jest w tym przypadku uchwała zawieszająca wykonanie uchwały SN w sprawie tzw. Izby Dyscyplinarnej. Parafrazując Leca: „Gdy urojenie zderza się z urojeniem, jest to bardzo realne zderzenie”.
Władza wykonawcza jest szczególnie podatna na DU. Weźmy działania p. Glińskiego. Uznał (dokładniej mówiąc: uroił sobie), że ma prawo nie wykonać decyzji sądu konkursowego w sprawie obsadzenia stanowiska dyrektora muzeum Polin. Pan Gliński dyskrecjonalnie przyznaje dotacje dla instytucji kulturalnych, np. prasy, ingeruje lub nie (zależnie od nastroju dyskrecjonalnego) w życie teatralne itd.
Takowy czynownik musi jakoś racjonalizować swoje zachowanie. Czasem niczym „Caryca” twierdzi, że dana gazeta, np. „Tygodnik Powszechny”, jest zła, czasem – że ktoś coś upolitycznia (tak było w przypadku kandydata na dyrektora Polin), a czasami w ogóle nic nie tłumaczy. Niemniej broni swej dyskrecjonalnej władzy jak niepodległości. Jest wprawdzie jegomościem mobilnym (widać to wyraźnie w czasie transmisji z obrad Sejmu, gdy swobodnie peregrynuje w ławach rządowych back and forth, jak mawiali Rzymianie), ale przecież nie może być wszędzie. Czasem zastępuje go p. Sellin, „kulturalny” wiceminister i wielce zasłużony dobrozmieniec. Zapytany, czy resort nadal będzie wkraczał w działalność instytucji kultury, odpowiedział, że oczywiście. Być może Polin utrzyma swoją markę mimo urojeń p. Glińskiego i p. Sellina, a być może ją straci. Jakby nie było, kompetencyjne majaki obu tych dobrozmieńców mają większe znaczenie od realnych interesów polskiej kultury.
Czytaj też: Gorzka sprawa dyrektora muzeum Polin
A bo ja tak postanowiłem
Polskie hodowle koni miały markę światową. Zaraz po objęciu władzy przez PiS wymieniono dyrektorów czołowych ośrodków hodowlanych. Egzekutorem był p. Jurgiel. Wrzeszczał w telewizorze i gdzie indziej, że ma do tego uprawnienie, ale w rzeczywistości było to skorzystanie z dyskrecjonalności. Skutek? Poważny kryzys bardzo dochodowych stadnin. Pan Ardanowski, minister rolnictwa, do dziś peroruje też w telewizorze i gdzie indziej, że działania p. Jurgiela nie przyniosły żadnych złych skutków. Niezła imaginacja.
Skoro już jesteśmy przy obecnym zarządcy gospodarką rolną, warto przytoczyć losy tzw. wolnych krów z Deszczna, stada żyjącego w warunkach naturalnych. Pan Ardanowski uznał, że jego dyskrecjonalna władza pozwala mu wybić rzeczone zwierzęta i zutylizować w rzeźniach. Nie pomogła obrona obrońców fauny – p. Ardanowski tłumaczył swoją decyzję tak: „a bo ja postanowiłem z uwagi na interes społeczny”.
Okazało się, że Zwykły Poseł ujął się za krowami i zostały ułaskawione. W tym wypadku dyskrecjonalna omnipotencja p. Kaczyńskiego przeważyła nad „interesem społecznym” reprezentowanym przez p. Ardanowskiego, co zresztą sam oficjalnie przyznał. Wszelako szkoda, że p. Kaczyński ma znacznie mniejsze zrozumienie dla losu zwierząt futerkowych czy zwierzyny łownej. Tak to bywa, gdy dyskrecjonalna Łaska Pańska jeździ na... (pozwalam sobie nie zakończyć).
Czytaj też: Jak futrzarze ograli prezesa PiS
Służby PiS nierychliwe i niesprawiedliwe
Pan Nowak, prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, uroił sobie, że może wstrzymać wykonanie prawomocnego wyroku sądowego. Ostatnio okazało się, że Centralne Biuro Antykorupcyjne wespół zespół z prokuraturą opublikowało materiały z podsłuchu w sprawie tzw. willi Kwaśniewskich w Kazimierzu Dolnym. Publikacja ujawnia dane osobowe (w tym wrażliwe) osób prywatnych. Ktoś zwrócił się do UODO o interwencję i otrzymał kuriozalną odpowiedź, że rzeczony urząd nie może wtrącać się w działania operacyjne służb specjalnych – ba, nawet już ujawnione. Pan Nowak ślicznie dodał „tak mi dopomóż Bóg” do swego ślubowania, gdy obejmował stanowisko. Siły nadprzyrodzone najwyraźniej pomagają mu przy selekcji działań w ramach DU. Raz może się wtrącić, innym razem nie.
Czytaj też: Listy poparcia do neo-KRS jawne. O co chodzi w tej grze?
Książę Pan Radziwiłł, aktualnie wojewoda mazowiecki, unieważnił tzw. uchwałę krajobrazową, która miała ujednolicić wygląd szyldów reklamowych, przyjętą przez Radę Warszawy. Dyskrecjonalna kompetencja p. Radziwiłła w materii szyldów reklamowych znacznie przewyższa sposobności rajców miejskich. Nie może być przecież tak, że radni w stołecznym grodzie są równi księciu wojewodzie. W końcu Radziwiłłowie o to walczyli od 17 pokoleń, wprawdzie nie wszyscy, ale obecny kniaź Konstanty ma w tej materii spore zasługi.
Dyskrecjonalizm widać w organach strzegących porządku publicznego, włączając prokuraturę. W Jordanowie 16-letni chłopak umieścił herb miejscowości na tęczowym tle. Burmistrz złożył zawiadomienie o przestępstwie, a policja bezzwłocznie podjęła czynności sprawdzające pod kątem art. 137 kodeksu karnego, stanowiącego: „Kto publicznie znieważa, niszczy, uszkadza lub usuwa godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny znak państwowy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”.
Sprawca tłumaczy, że chciał zademonstrować potrzebę równouprawnienia w uczuciach, ale funkcjonariusze perswadują mu, że sprawa jest „niesamowicie poważna”, a sam czyn to „karalne przestępstwo”. Z drugiej strony w wielu miejscowościach polskich stoją znaki z napisem „Strefa wolna od LGBT”, ale w tym wypadku swoboda uznania ze strony kulsonów (pardon: stróżów porządku publicznego) przesądza, że nie ma w tym nic zdrożnego. Sprawa jest jednak poważniejsza od jordanowskiej, gdyż francuski region Loary zawiesił współpracę z małopolskim fragmentem środka Europy i wyspy wolności.
Także prokuratura obficie korzysta z dyskrecjonalności. Jedne śledztwa trwają 13 lat (sprawa willi Kwaśniewskich), nawet bez przesłuchania podejrzanych, inne są szybko umarzane (sprawa antysemickich wypowiedzi p. Międlara), jeszcze inne w ogóle nie są podejmowane (sprawa Srebrnych Wież w Warszawie). To tylko trzy przykłady spośród wielu wskazujących, że prokuratura, służby specjalne i policja są rychliwe w jednym kierunku i nierychliwe w innym.
Czytaj też: Strefy bez LGBT czy bez nienawiści?
Polska zmierza do stacji Ankara
Rozwinięta dyskrecjonalność, urojona lub jakoś usprawiedliwiana przepisami blankietowymi, jest wstępem do zjawiska znacznie groźniejszego, mianowicie poddania sądów kontroli władzy wykonawczej. Od pewnego czasu notujemy ataki na sędziów. Każdy obywatel ma prawo do wyrażania swej dezaprobaty. Wszelako gdy człowiek pełniący funkcję ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego powiada o konkretnych osobach, że nie powinny być sędziami, to rodzi to przypuszczenie, że władza wykonawcza zmierza do ograniczenia władzy sądowniczej, jeszcze bardziej wzmocnione faktem, że p. Ziobro wniósł skargę nadzwyczajną do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN w sprawie zdjęcia krzyża w pokoju nauczycielskim w szkole w Krapkowicach.
Można zrozumieć, że czynownik pląsający razem z p. Rydzykiem na obchodach Radia Maryja mieni się obrońcą krzyża, ale to nie znaczy, że ma prawo ingerować w orzekanie sądów. Ktoś może zauważyć, iż skarga nadzwyczajna jest legalnym sposobem działania Prokuratora Generalnego. Fakt, ale zważywszy na rangę sprawy, rodzi podejrzenie, że to narzędzie dyskrecjonalności.
Sprawą najpoważniejszą jest działanie prokuratury w celu odebrania immunitetu sędziemu Tulei, co umożliwiłoby postawienie mu zarzutów karnych w związku z wyrokiem w sprawie zajść w sali kolumnowej w 2016 r. Pewnie będzie okazja zająć się tą kwestią szerzej, więc na razie ograniczę się tylko do analogii. Sąd w Turcji uniewinnił pisarkę Asli Erdoğan (nie jest spokrewniona z prezydentem Turcji), a wobec sędziów, którzy to postanowili, rozpoczęto działania dyscyplinarne – wystawiono nakazy aresztowania wobec 2,7 tys. sędziów i prokuratorów pod pretekstem ich udziału w zamachu stanu w 2016 r. Chyba rzekomej partycypacji, skoro okazało się, że listy były ułożone dwa lata wcześniej.
Sędzia Tuleya ostrzegał kilka miesięcy temu przed implementacją tureckich standardów w Polsce – może tzw. dobra zmiana postanowiła się mu zrewanżować w stylu znad Bosforu. Asli Erdoğan mieszkała w Krakowie w 2016 r. w ramach azylu politycznego. Obecnie raczej ominęłaby środek Europy i wyspę wolności, bo zaczyna przypominać jej rodzinny kraj, przynajmniej pod względem praworządności i stosunku do wymiaru sprawiedliwości. Ponoć w Warszawie miał być Budapeszt, ale wiele wskazuje, że to jedynie przystanek na drodze do stacji Ankara. Pomyśl o tym, wyborco, przed majowymi wyborami prezydenckimi. Możesz przeszkodzić temu, aby autorytaryzm miękki przekształcił się w twardy.