Lotnisko Changi w Singapurze, jedno z pięciu największych w Azji, w niektórych terminalach ostatnio opustoszało niemal doszczętnie. Próżno szukać pasażerów o azjatyckich rysach twarzy, a poczekalnie świecą pustkami. Pełno jest za to Europejczyków i Amerykanów. Niemal wszyscy, nawet wewnątrz terminali czy w trakcie krótkiej przesiadki, mają na sobie maski sanitarne. Niektórzy przemieszczają się nerwowo, by mieć w zasięgu wzroku choć jeden dozownik z żelem antybakteryjnym.
Oprócz epidemii koronawirusa ewidentnie panuje tu epidemia dezinformacji. Odkąd Włochy jako pierwszy europejski kraj przekształciły się z państwa z pojedynczymi przypadkami Covid-19 w ognisko choroby, podróżnych wracających z Azji na Stary Kontynent ogarnęła panika. Sytuacja pogarsza się w Europie, ale i w Azji Południowo-Wschodniej, regionie macierzystym dla wirusa.
Czytaj też: Czy są szanse na szczepionkę przeciw 2019-nCoV?
Singapur walczy z wirusem
Tydzień temu, kiedy lądowałem w Singapurze, mieście państwie z jednym z najlepszych systemów opieki zdrowotnej na świecie, epidemia zdawała się być pod kontrolą. Wprawdzie liczba pozytywnych przypadków diagnozy koronawirusa zbliżała się do 70, ale otuchy dodawały wszechobecne wykresy pokazujące inną ważną daną: liczbę pacjentów zwolnionych do domu po szpitalnej obserwacji.
Plakaty rozwieszone po stacjach metra, dworcach i przy szpitalach nawoływały do sprawdzania u siebie czterech grypopodobnych objawów: gorączki, problemów z oddychaniem, kaszlu i bólu w klatce piersiowej.