Nawet politycy i sympatycy PiS przyznają, że kampania wyborcza Andrzeja Dudy zaczęła się źle. Kosztowna konwencja nieoczekiwanie (o czym pisaliśmy przed tygodniem) została przysłonięta środkowym palcem posłanki Lichockiej. Potem było już tylko gorzej. Jeśli ostatnie akcje CBA (zatrzymanie agenta Tomka, przeszukania u prezesa NIK) miały przykryć „faka”, to operacja zdecydowanie się nie powiodła. Powstało zamieszanie (opisujemy je w tekście „Złapał Kozak Tatarzyna”) przywołujące skojarzenia z kabaretem Pożar w Burdelu, dla innych – z „Ojcem chrzestnym” czy z „Gangiem Olsena”. Nawet jeśli widzowie tego show mogli się pogubić, kto tu kogo ściga i czym w kogo rzuca, jedno przynajmniej było widoczne, jak wspomniany wyżej palec: służby i instytucje państwa (CBA, NIK, prokuratura) zostały bezwzględnie wykorzystane do walk frakcyjnych w obozie władzy i rozprawy z przeciwnikami. A to już przestaje być śmieszne.
Prezydent kandydat próbował z tej kłopotliwej wizerunkowo sytuacji uciec w kampanię, ale jak pech, to pech: zaskakująca nominacja Jolanty Turczynowicz-Kieryłło na szefową sztabu wyborczego, zamiast dać punkty „za świeżość i niepartyjność”, przyniosła kolejną serię wpadek. Czytelny marketingowy pomysł, aby to kobiecie powierzyć misję dręczenia rywalki, na razie obrócił się w przeciwieństwo: to mecenas Turczynowicz musi się tłumaczyć z niezręcznych wypowiedzi czy dziwacznej historii pogryzienia politycznego oponenta (więcej w komentarzu Anny Dąbrowskiej).
Falstart kampanii Andrzeja Dudy (w PiS mówi się o potrzebie jakiegoś nowego otwarcia) budzi nadzieje opozycyjnych kandydatów.