Sprawa środkowego palca posłanki Joanny Lichockiej z PiS, który na krótką chwilę pokazała opozycji po słynnym przyznaniu niemal 2 mld zł na rzecz mediów publicznych (tytułem „rekompensaty za nieuzyskane wpływy z abonamentu”), jest dla władzy niebezpieczna. Zdjęcia posłanki obiegają media i powoli przenikają do materiałów wyborczych. Zadziałał mechanizm internetowego viralu, a to oznacza, że komunikat i zawarty w nim ładunek emocjonalny rozpowszechnia się jak zaraza – w sposób niekontrolowany, docierając w zawrotnym tempie do kolejnych grup społecznych.
Być może już dziś te zdjęcia, nazwisko Lichockiej i całą sprawę zna większość Polaków. To nawet bardzo prawdopodobne. A jako że zachowanie posłanki było wulgarne i w dodatku pośrednio przynajmniej obraźliwe dla osób chorych na raka oraz ich rodzin (jak pamiętamy, przyznanie dotacji mediom oznaczało odrzucenie propozycji, aby przeznaczyć tę kwotę na potrzeby onkologii), istnieje ryzyko, że wzbudzi ono odrazę nie tylko wśród zwolenników opozycji, lecz w całym przekroju opinii publicznej, łącznie ze zwolennikami PiS, Andrzeja Dudy i tymi, którzy wciąż wahają się, kogo popierać.
Czytaj też: Środkowy palec posłanki Lichockiej trafił na plakaty
Na kryzysy – „Wiadomości”
Dla PiS oznacza to kryzys wizerunkowy, wymagający uruchomienia środków zaradczych, zwłaszcza zaś środków propagandowych. Zapewne rozważana jest możliwość zawetowania dotacji przez prezydenta, co przyniosłoby mu jakieś korzyści wyborcze, lecz wystawiłoby na szwank opinię o Jarosławie Kaczyńskim jako polityku niezłomnie realizującym swoją wolę. Opinia jest fałszywa (Kaczyński kilka razy się cofnął – np. w sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego, IPN i ustawowego kneblowania ust w sprawie udziału Polaków w mordowaniu Żydów), lecz właśnie tym bardziej PiS wolałby nie dodawać opozycji wiary w siebie poprzez jakiekolwiek ustępstwa. Rachunek polityczny i ekonomiczny za prezydenckie weto byłby ostatecznie zbyt wysoki, przeto weta raczej nie będzie.
Adam Szostkiewicz: PiSoPolo. A jak ci się nie podoba, to fak z tobą
Sprawę Lichockiej trzeba więc było „ograć” jakoś inaczej. Strategię retoryczną PiS jak soczewka ogniskują „Wiadomości” TVP – program „podający dźwięk” propagandowej orkiestrze mediów rządowych (publicznych) i tzw. mediów prawicowych. Inspekcja wydań „Wiadomości” z ostatnich kilku dni pozwala zrekonstruować pomysł propagandzistów partyjnych na przełamanie kryzysu. Składa się na niego kilka elementów:
1. Gest Lichockiej był przypadkowy
W swoich przeprosinach Joanna Lichocka zapewniała, że jej gest był niezamierzony i całkowicie przypadkowy, lecz został nadużyty w formie „niefortunnej stopklatki” i spreparowany przez wrogie media. Niestety, wyraz twarzy Lichockiej zdradzał wszystko – przecieranie oczu było tylko kamuflażem i pretekstem do wystawienia palca na ułamek sekundy, tak aby pokazać, co trzeba, a potem się tego wypierać. Tego opinia publiczna nie kupi. Zawsze jednak lepiej nie przyznać się, niż się przyznać. Przynajmniej w świecie polityki i PR taka obowiązuje zasada. TVP udaje więc, iż wierzy Lichockiej, że ta nie pokazała tego, co pokazała.
2. Opozycja odwraca uwagę od Dudy
Awantura, jaką robi opozycja wokół Lichockiej, służy odwróceniu uwagi od wulgarnych okrzyków przeciwko Andrzejowi Dudzie w czasie jego wizyt na Pomorzu (w Pucku i Wejherowie). Za okrzyki odpowiadają rzekomo ludzie PO, a nawet sama Małgorzata Kidawa-Błońska, która serdecznie witała się z grupą gwiżdżących na Dudę i – zdaniem PiS – powinna przeprosić za swoje zachowanie. Rzecz jasna to propaganda PiS usiłuje odwrócić uwagę od Lichockiej, przekierowując ją na sprawę rzekomo tej samej rangi, czyli gwizdy i okrzyki na uroczystościach rocznicy „zaślubin z morzem”, jakie miały miejsce przed kilkoma dniami w Pucku.
Teza, że opozycja znalazła się w kryzysie z powodu incydentu w Pucku, jest kłamstwem. Ktoś (być może prowokator) rzucił wyzwisko w stronę Dudy. Nie zrobił tego żaden polityk, a wulgarne słownictwo zostało słusznie potępione. Za to gwizdy i wolne od wulgaryzmów okrzyki całkowicie mieszczą się w zasadach walki politycznej. Andrzej Duda może być całkiem pewien, że przeciwnicy nie będą go w czasie kampanii nękać nawet w połowie tak, jak czynili to jego zwolennicy, w sposób brutalny i chamski przeszkadzając w spotkaniach wyborczych Bronisława Komorowskiego przed pięciu laty. Sprawa Pucka jest łączona ze sprawą Lichockiej całkowicie sztucznie, niemniej TVP i „Wiadomości” czynią to konsekwentnie. I mogą coś na tym ugrać. Część odbiorców uwierzy przynajmniej w to, że obie strony są siebie warte.
Daniel Passent: Gwizdać? Tak, ale…
3. Sprawa Lichockiej nie ma nic wspólnego z onkologią
Rzecz jasna to właśnie kontekst, jakim jest odrzucenie propozycji zasilenia onkologii, sprawia, że gest Lichockiej jest tak szokujący. Dlatego „Wiadomości” TVP z 18 lutego rozdzieliły te dwie kwestie. Jedną sprawą jest „niefortunna stopklatka” i nadużycia mediów i opozycji w stosunku do Joanny Lichockiej, a drugą potrzeby onkologii. Tak to przedstawia telewizja, lecz ludzie się na to nie nabiorą, bo wiedzą, jak było. Niemniej mogą dojść do (słusznego) wniosku, że w ostatecznym rozrachunku afera wyjdzie na dobre pacjentom, gdyż dla załagodzenia sporu PiS zdecyduje się przekazać większe kwoty na onkologię, aby i wilk był syty, i owca cała. Dlatego też „Wiadomości” ogłosiły, że:
4. Będzie więcej pieniędzy na onkologię!
„Do 2030 r. państwo przeznaczy na Narodową Strategię Onkologiczną 5 mld zł”, mówiła Danuta Holecka. Może i przeznaczy. I będzie to w dużej mierze sukces opozycji domagającej się przekazania 2 mld zł w tym roku. Jednocześnie będzie to kwota, którą PiS zapłaci za wyjście z twarzą z całej sytuacji. Zapewne wielu wyborców uwierzy, że te pieniądze naprawdę zostaną wypłacone i dlatego można Lichockiej i władzy odpuścić. Niech już mają te swoje miliardy na propagandę, bo przynajmniej na chorych też nie skąpią.
Wydaje się to dość skuteczny zabieg – PiS najczęściej załatwia sprawy gotówką i jego wyborcy to właśnie lubią. Fakt, że w wydaniu „Wiadomości” z 17 lutego Narodową Strategię Onkologiczną zachwalał dr Mateusz Obarzanowski, podpisany jako prof. Stanisław Góźdź (który wypowiedział się w tym samym duchu w „Wiadomościach” dzień później), jest pomyłką zupełnie bez znaczenia. Nie warto było się nad tym akurat tak pastwić i wytrząsać.
Czytaj też: Rak to w Polsce wyrok. PiS nie zamierza tego zmienić
5. Opozycja szantażuje rząd chorymi onkologicznie
Bo opozycja to zepsute, pozbawione skrupułów i wstydu, próżne pseudoelity. Szkalowanie opozycji i jej wyborców jako pseudoelit, beneficjentów komuny, gorszego sortu itp., jakkolwiek samo w sobie odrażające i kłamliwe, przyniosło krótkoterminowe profity propagandowe. Ludzie sfrustrowani i mający niskie poczucie własnej wartości lubią słuchać opowieści podsycające w nich resentyment, czyli niechęć do tych, którym powiodło się lepiej. Po kilku latach wyrosły już jednak nowe elity, elity tej władzy, wobec czego wskazywanie palcem na „tamtych” jest coraz mniej skuteczne. Żeby więc wycisnąć jakieś jeszcze korzyści propagandowe metodą szkalowania i obrzucania błotem, trzeba być brutalnym i swoje ataki personalizować.
To nie jest telewizja dla przyzwoitych ludzi
Tak właśnie postąpiły „Wiadomości” z 16 lutego. Ukazał się w nich wyjątkowo paskudny materiał Macieja Sawickiego, poświęcony Kindze Rusin, która dość niefrasobliwie, a nawet infantylnie przechwalała się w mediach społecznościowych swoim udziałem w party zorganizowanym po uroczystości wręczenia Oscarów przez małżeństwo Beyoncé i Jaya-Z. Pani Rusin trochę się pogubiła i „podłożyła”, szczebiocąc niezbyt mądrze i niezbyt lojalnie o swoich rozmowach na temat butów i ciuchów ze słynnymi aktorkami i piosenkarkami.
Zreflektowała się później, pisząc, że popełniła największy w życiu błąd wizerunkowy. TVP wykorzystała go brutalnie. Ten niby poważny program informacyjny, poświęcony poważnym sprawom politycznym i społecznym w kraju i za granicą, poświęcił kilka minut na coś, czego nie można nawet nazwać wydarzeniem marginalnym, posuwając się przy tym do użycia metod dotąd nieznanych i niesłychanych. Niezbyt mądry (ale tylko tyle) wpis Kingi Rusin został odczytany na antenie w sposób skrajnie prześmiewczy przez lektora mówiącego falsetem, naśladującym głos kobiecy. Było to zdumiewające swoim chamstwem. Aż chciałoby się powiedzieć – cytujcie w taki sposób Kaczyńskiego i Jędraszewskiego!
Na tym jednak nie koniec. Szydercza tyrada przeciwko rozpuszczonym elitom objęła również aktora Borysa Szyca, któremu przypomniano jego alkoholizm i pokazano niekorzystne zdjęcie sprzed lat. Borys Szyc, który po koleżeńsku bronił honoru Kingi Rusin (z pewnością potraktowanej przez media, także te liberalne, zbyt surowo), odpowiedział na zaczepkę telewizji, zamieszczając na Facebooku wzruszającą wypowiedź na temat własnego alkoholizmu i wychodzenia z niego, dopisując post scriptum, w którym wezwał koleżanki i kolegów aktorów do bojkotowania rządowej telewizji.
I bardzo słusznie. Nie możemy dłużej udawać, że to jest „nasza telewizja”, która po prostu ma zły, ulegający naciskom politycznym zarząd. To nie jest już nasza telewizja, lecz ich – przejęta, zawłaszczona i w pełni kontrolowana przez ośrodek politycznych dyspozycji na Nowogrodzkiej oraz jego delegaturę na Woronicza. W takiej telewizji przyzwoici ludzie się nie pokazują. I tyle w temacie.
Czytaj też: Ekipa bez kompetencji. O kulisach pracy w TVP