Kiedy zobaczyłem książkę „Paryż 1938” Piotra Szaroty, od razu pomyślałem, że to jest książka dla mnie. Wszak to ja urodziłem się w 1938 r., po ukończeniu przez mojego Ojca studiów w Paryżu. Niewiele brakowało, żebym urodził się tam, na Zachodzie, a nie tutaj, w Stanisławowie. Co bym zobaczył, gdybym po raz pierwszy w życiu otworzył oczęta i byłoby to w… Paryżu? Jaki bym dostał prezent na zerowe urodziny? Niestety, w kwietniu najważniejsze były urodziny Hitlera i Lenina – a nie moje. Amerykański przemysłowiec, znany antysemita Henry Ford, hojny sponsor nazistów, ofiarował wtedy führerowi prezent urodzinowy wart 35 tys. marek, w zamian za co dostał najwyższe hitlerowskie odznaczenie – Wielki Krzyż Niemieckiego Orła za zasługi dla Trzeciej Rzeszy.
Jeśli chodzi o prezenty, to nie miałbym na co liczyć. Przyjaciel mojego Ojca, adwokat Frenkel, który dzielił z nim w Paryżu mansardę i „kucany” wychodek (oglądałem), opowiadał, że na kolację mieli jednego śledzia na dwóch. W domu się nie przelewało, ale dookoła w wielkim świecie było wesoło. Książka „Paryż 1938” dotyczy wyłącznie wielkiego świata. Dużo patrycjatu – zero proletariatu. Wśród setek protagonistów nie ma nikogo poniżej Becketta i Coco Chanel. Modne były wówczas kochanki. Książka Szaroty dlatego jest taka opasła (650 stron), żeby mogła pomieścić liczne kochanki. Na przykład do popularnej brasserie przychodziła Anais Nin, amerykańska pisarka pochodzenia duńsko-francusko-karaibskiego, ze swoimi kochankami: Henrym Millerem, jego żoną Judi i Antoninem Artaudem. Niezły kwartet.
Nawet urzędujący premier Daladier miał kochankę. Bogate życie uczuciowe prowadził Erich Maria Remarque. Lipiec spędził z Marleną Dietrich, która nalegała na wspólny wyjazd na Riwierę.