Spotkanie w apartamentowcu w centrum Warszawy. Były wysoki rangą oficer służb opowiada o „kolegach z CBA”. Oczywiście bez nazwiska. Narażanie się „chłopakom Maria Kamińskiego” może się skończyć wezwaniem na przesłuchanie albo przeszukaniem biura, a to odstrasza klientów. Nasz rozmówca – dziś prywatny przedsiębiorca – miał już takie doświadczenia.
– Jaka tam panuje atmosfera? A pamiętacie zdjęcie półnagiego agenta Tomka nad walizką pełną pieniędzy? No to właśnie taka.
– Czyli?
– Chłopcy bawią się na całego. Dysponują potężnym budżetem, najnowocześniejszym sprzętem, lubią planować tajne operacje, zatrzymywać w świetle kamer. Niewiele z tego wynika, ale jest okazja do świętowania.
– Jak świętują?
– Często w lokalach kupionych na potrzeby operacyjne. Jeden z nich zresztą został „spalony” z tego powodu. Poirytowani ciągłymi libacjami sąsiedzi wzywali policję. Imprezowicze wyciągali swoje blachy i przepędzali funkcjonariuszy. Doszło do tego, że żaden patrol nie chciał tam jeździć. W końcu sąsiedzi wzięli się na sposób i zagrozili, że następnym razem zadzwonią po dziennikarzy. Podziałało. Lokal opustoszał.
Kryzys
Imprezy w służbowych lokalach to wcale nie największy problem. Centralne Biuro Antykorupcyjne przeżywa właśnie najpotężniejszy kryzys od chwili powołania w czerwcu 2006 r. W lecie zeszłego roku wyszło na jaw, że CBA straciło z funduszu operacyjnego milion złotych. Taką sumę przekazano Pawłowi K., który siedzi obecnie w areszcie za oszustwa VAT. Według informacji POLITYKI miał on za te pieniądze – w ramach operacji specjalnej – rozkręcić firmę, która brałaby udział w vatowskiej karuzeli.