Kraj

PiS dalej nie umie rozmawiać z Brukselą

Unijna komisarz Věra Jourová w Warszawie podczas rozmów ze Zbigniewem Ziobrą. Unijna komisarz Věra Jourová w Warszawie podczas rozmów ze Zbigniewem Ziobrą. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Po czterech latach sporów z unijnymi instytucjami o praworządność PiS wciąż liczy na polityczny „kompromis”. Wizyta komisarz Věry Jourovej w Warszawie zwiastuje, że to się nie uda.

W wyniku majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego powołano nową Komisję Europejską. Rząd w Warszawie chciał doprowadzić do tego, żeby nowa ekipa odpuściła Polsce demolkę wymiaru sprawiedliwości rozpoczętą już w grudniu 2015 r. stopniowym przejmowaniem Trybunału Konstytucyjnego. Jej dalszymi etapami były zmiany przepisów dotyczących sądów powszechnych i Sądu Najwyższego.

Czytaj też: Frankensteinizacja prawa. O Polsce w Radzie Europy

Nadzieja na polityczną wdzięczność

Warszawa odegrała swoją rolę przy utrąceniu faworyta na szefa Komisji – Holendra Fransa Timmermansa, znienawidzonego przez PiS za konsekwentną postawę w sporze o sądy. Premier Mateusz Morawiecki na czerwcowym szczycie poparł Ursulę von der Leyen, a następnie europosłowie PiS zagłosowali za nią w Parlamencie Europejskim (tak przynajmniej deklarują, bo głosowanie było tajne). Poparcie prawicy mogło być kluczowe, bo Niemka w lipcu została zaakceptowana na stanowisku tylko dziewięcioma głosami.

Przedstawiciele PiS mieli nadzieję na polityczną wdzięczność ze strony von der Leyen, szczególnie w kluczowej kwestii praworządności, w której Komisja Europejska w poprzedniej kadencji prezentowała konsekwentną postawę, domagając się poszanowania dla europejskiego i polskiego prawa. Bruksela dość długo szukała wtedy efektywnej metody wywierania presji na Warszawę. Po drodze okazało się, że uznawana za „atomową opcję” tzw. procedura art. 7 unijnego traktatu jest nieskuteczna. Dlatego Komisja wybrała inną strategię: wszczynania procedur naruszenia prawa i pozywania przed Trybunał Sprawiedliwości UE. Okazała się skuteczna np. przy próbie wysłania na przedwczesną emeryturę pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf.

Teraz rząd PiS miał nadzieję, że nowa Komisja ma wystarczająco dużo innych problemów na głowie, by się przejmować praworządnością w Polsce. I się przeliczył, bo wciąż nie rozumie, jak działają unijne instytucje.

Trudno zatrzymać unijną machinę, jak już ruszy

Komisja Europejska, choć nazywana jest unijną egzekutywą, bardzo różni się bowiem od krajowych rządów. W państwach członkowskich może przyjść nowa ekipa polityczna i porzucić w połowie jakieś działania, zaczynając inne zupełnie od nowa. Taka jest logika polityczna szczególnie w Polsce, czego konsekwencje ponosimy od ponad 30 lat w dziedzinach wymagających wieloletniego planowania, od edukacji czy służbę zdrowia po informatyzację.

Czytaj także: PiS idzie na wojnę z Europą

W Brukseli jest zupełnie inaczej. Po zmianie ekipy na korytarzach siedziby Komisji można było usłyszeć: „może mamy nowych komisarzy, ale prawnicy się nie zmienili”. Kluczem działania brukselskiej biurokracji jest konsekwencja. Szczególnie w sprawach, w których unijna machina już zdążyła się rozpędzić. A w sprawie praworządności Bruksela ma obszerny dorobek: kolejne „uzasadnione opinie”, liczne listy do Warszawy, dokumenty, ekspertyzy.

Owszem, Komisja potrafi przymknąć czasem oko na grzeszki państw członkowskich, zachować elastyczność i pozwolić im na nieco luzu w przestrzeganiu traktatowych reguł. Czasami bardzo mocno wydłuża czas na wprowadzenie wymaganych rozwiązań. Ale w kwestiach zasadniczych jest nieubłagana, a w wypadku Polski sprawy zaszły zbyt daleko, żeby Bruksela mogła pozwolić sobie na wyrozumiałość i deale.

Dlatego z gabinetów nowych komisarzy już na początku urzędowania można było usłyszeć, że o żadnym „nowym otwarciu” wobec Polski nie ma mowy. Zwłaszcza że w ostatnich tygodniach sprawy znów nabrały przyspieszenia: rząd kwestionuje orzeczenie połączonych izb Sądu Najwyższego w sprawie możliwości orzekania przez sędziów powołanych przez tzw. neo-KRS, a PiS przeprowadził przez Sejm tzw. ustawę kagańcową.

Rząd liczył też na to, że postawę Komisji Europejskiej wobec Polski osłabi rozdzielenie kwestii praworządności między dwoje komisarzy: Věrę Jourovą i Didiera Reyndersa. Ale te nadzieje także się nie spełniły, bo Belg i Czeszka podzielili sprawnie ten obszar między siebie i przynajmniej na razie mówią jednym głosem.

Czytaj także: Pisowska ekipa wypycha nas na margines Unii

Groźny urzędniczy chłód

I o tym wszystkim warto pamiętać, komentując wtorkową wizytę Jourovej w Warszawie. Czeszka przyjechała do Polski, żeby otworzyć kanały komunikacyjne – pokazać, iż Bruksela chce prowadzić dialog ze wszystkimi stronami sporu. Jourova nie chce być postrzegana jako zaangażowany polityk, jak to było z Timmermansem, zachowuje raczej urzędniczy chłód.

Ale to równie trudna partnerka dla Warszawy, a może nawet trudniejsza. Od razu zaznaczyła, że nie przyjechała do stolicy negocjować i ma bardzo wyraźne „czerwone linie”, wyrysowane m.in. przez prawników z Komisji Europejskiej czy Komisji Weneckiej. Dlatego zignorowała zaproponowany podobno przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę „kompromis”. Po rozmowach grzecznie podsumowała, że wysłuchała stanowisk przedstawicieli obozu władzy, ale to nie znaczy, że się z nimi zgadza.

Przedstawiciele Komisji są zresztą wyczuleni na puste obietnice z polskiej strony. W poprzedniej kadencji władze na najwyższym szczeblu podejmowały konkretne zobowiązania wobec Brukseli, by po kilku miesiącach się ich wyprzeć.

Jerzy Baczyński: Obrzydliwa retoryka Dudy i jego partii

Jourova wyjechała, teraz się zacznie

Scenariusz dalszych działań Brukseli nie może napawać rządu PiS optymizmem. Nad Warszawą wiszą dotychczasowe procedury dotyczące praworządności, a w najbliższym czasie przybędą co najmniej dwie nowe oraz zapewne kolejne sprawy naruszeniowe. Już 20 lutego zbierze się szczyt unijnych przywódców, którzy będą rozmawiali na temat wieloletniego budżetu na lata 2021–27. Wróci więc temat uzależnienia wypłaty funduszy od przestrzegania zasady praworządności.

Komisja niedługo przedstawi też nowy mechanizm monitorowania stanu praworządności we wszystkich krajach wspólnoty. W efekcie Ziobro nie będzie mógł dalej powtarzać, że jesteśmy traktowani niesprawiedliwie: nam się wytyka problemy, a inne kraje zostawia w spokoju. Jourova ujawniła w Warszawie, że pierwszy z dorocznych raportów ukaże się we wrześniu lub październiku i będzie dotyczył czterech dziedzin: trójpodziału władz, wymiaru sprawiedliwości, walki z korupcją i wolności mediów.

Po wejściu w życie ustawy kagańcowej Komisja szybko rozpocznie analizę przepisów (Bruksela nie może się zajmować przepisami, zanim zaczną obowiązywać) i zapewne rozpocznie procedurę naruszeniową. Jeśli jako analogii użyć postępowania w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN, można się spodziewać, że za plus minus cztery miesiące Komisja skieruje sprawę do TSUE. To jak na Brukselę ekspresowe tempo.

Trudniej przewidzieć, jak Komisja zareaguje na ewentualny wyrok opanowanego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego, który podważałby uchwałę trzech izb SN. Bruksela nie odnosi się do pojedynczych decyzji sądów w krajach członkowskich. Jeśli jednak uzna, że w efekcie doszło do systemowego naruszenia prawa, władze w Polsce czekać mogą kolejne konsekwencje.

Wizyta komisarz Jourovej, choć może wyglądać na krok pojednawczy, to bardziej wyraźne ostrzeżenie z Brukseli: wyznaczyliśmy granice, a po ich przekroczeniu będziemy stanowczo reagować. Na polityczne „kompromisy” nie ma tu miejsca.

Czytaj też: Jak będzie cena za ustawę kagańcową

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną