Zbyt stary, żeby nosić broń i walczyć jak inni/wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza/zapisuję nie wiadomo dla kogo dzieje oblężenia”. Tak pisał poeta. Więc zapisujmy. – Mam w nosie 60 profesorów. Jestem za Polakami – powiedział wiceminister polskiego rządu Janusz Kowalski. Musi mieć duży nos, ale rozum mniejszy. To jest dopiero upadek obyczajów, kultury, przejaw prostactwa. Walka z pseudoelitą, pomiatanie sędziami (prawem, konstytucją), pretensje prezydenta do profesorów wyższych uczelni – wszystko to przypomina rewolucję kulturalną w Chinach w latach 60. ubiegłego wieku (a także lata 30. w Europie). Przedstawicieli inteligencji obsmarowywano w „gazetkach wielkich hieroglifów”, wkładano im na głowę „czapki hańby”, obwożono otwartymi ciężarówkami po ulicach wśród wrogich okrzyków, by następnie wywozić ich na głęboką prowincję celem „reedukacji”. Od dawna mówi się, że kolejnym celem „Kowalskich” będą niezależne media i uniwersytety, bo tam jest „tej szumowiny najwięcej”.
„Szumowina” dobrze utkwiła mi w pamięci. W czerwcu 1979 r., w czasie pierwszej podróży Jana Pawła II w Polsce, kiedy napięcie religijne, polityczne i policyjne sięgało zenitu, spotkałem na placu Piłsudskiego, obok Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego, tam gdzie dziś stoi pomnik Lecha Kaczyńskiego, gen. Józefa Baryłę, jednego z szefów tej instytucji. – No, i co słychać? – spytałem. – Dziś są w Krakowie, tam jest najwięcej tej szumowiny – odpowiedział i zniknął w „domu bez kantów”, gdzie mieścił się GZP. Wtedy i dziś ta sama pogarda. Minister polskiego rządu nazywa orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej „parodią”, wodzirej „dobrej zmiany” mówi o ludziach drugiego sortu, były już minister obrony iluż „niesłusznych” oficerów zesłał do zielonych garnizonów, a minister sprawiedliwości iluż odwołał z delegacji prawników i odesłał celem reedukacji.