Chodzi rzecz prosta o niedawne występy prezydenta, który w tonie wiecowym i z groźną miną perorował o sądach i instytucjach unijnych. Dla porządku przypomnijmy, że Duda wezwał do „oczyszczenia domu polskiego” (co się uda, bo kiedyś udało się obalić komunę), przypomniał, że jest prezydentem RP i w związku z tym „nie będą nam w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć”. Dla przeciwników prezydenta sprawa jest oczywista. Sypią się porównania do Gomułki i Moczara. Do obozu władzy zakradła się zaś konfuzja. Zwolenników mają dwie przeciwstawne tezy.
Czytaj też: Ustawa kagańcowa w oparach absurdu
Prezydent w dwóch wydaniach
Teza pierwsza brzmi mniej więcej tak: na początku kampanii Duda musi związać się z partią, pokazać posłom z tylnych rzędów, radnym i szeregowym działaczom, że wciąż jest z nimi, że PiS może na nim polegać. Prezydenta w tym wydaniu kochają ziobryści i wielbi „Gazeta Polska”. Krytykujący kiedyś Dudę wicenaczelny „GP” Piotr Lisiewicz pisze dziś: „Ostatnie przemówienia prezydenta są rewelacyjne”, a parę stron dalej w tekście „Prezydent Duda to racjonalny wybór” Jacek Liziniewicz precyzyjnie analizuje prezydencki wyścig: „Wszyscy polityczni nominaci są po prostu obiektywnie gorsi od prezydenta Andrzeja Dudy. Na chłodno więc, w porównaniu do prezydenta Andrzeja Dudy, żaden z kandydatów nie ma zalet”.
Dalej teza ta zakłada, że nie ma czegoś takiego jak „centrum”, zatem i marsz do centrum jest Dudzie po nic.