Andrzej Duda podróżuje po kraju, jak robił to przez całą kadencję – nowością jest bardzo agresywny ton przemówień, mocno kontrastujący z niedawnymi, świąteczno-noworocznymi, miłymi orędziami. Teraz Duda oskarża, krzyczy, robi surowe miny, tak kompletnie niepasujące do jego fizjonomii, że gdyby wyłączyć głos, całość sprawiałaby wrażenie komicznej pantomimy. Ale słowa padają grube, a już wystąpienie w śląskiej Karczmie Piwnej, kiedy po ataku na sędziów i opozycję Duda wzywał górników, aby pomogli „oczyścić nasz polski dom”, budziło najgorsze skojarzenia. To nie do wiary, że 30 lat po upadku komunizmu prezydent RP i jego partia sięgnęli po obrzydliwą retorykę partyjnych kampanii z lat 50. i 60., wymierzonych we „wrogów ludu”. Kim są dziś te śmieci, które zdrowa i czysta część narodu miałaby z Polski powymiatać? Sędziowie? Opozycja? Wszyscy przeciwnicy władzy? I jakimi narzędziami będzie się Polskę czyścić – styliskami od kilofów?
W ogóle w ostatnich dniach politycy PiS zachowują się, jakby dostali polecenie, żeby już nie powściągać języka. Przykładem wystąpienia europosłów PiS podczas debaty w Parlamencie Europejskim nad rezolucją krytykującą łamanie zasad praworządności w Polsce i na Węgrzech (relacja w komentarzu Róży Thun). Czego tam nie było? Oskarżanie obecnych polskich sędziów o udział w komunistycznych zbrodniach; zarzuty wobec opozycji o zdradę, szkalowanie narodu i trzymanie się niemieckich nogawek; pomawianie unijnych polityków o zmowę przeciw Polsce. To wszystko doprawione patosem, emocjonalną gorączką, jawną pogardą wobec oponentów. Tak to teraz leci: Zbigniew Ziobro mówi o przebywających w Polsce ekspertach Komisji Weneckiej jako o „mądralach i pyszałkach z Europy”, europosłanka Beata Mazurek o Tusku: „żałosne konwulsje”, „prymitywne komentarze”.