Na zjeździe elektorów Konfederacji na warszawskiej Woli najpierw rzucały się w oczy oryginalne stroje gości. Trudno nie przyznać, że był to istny festiwal elegancji. Wzorzyste krawaty, muszki, poszetki, kolorowe marynarki, fedory, kaszkiety. Osoba niezorientowana mogłaby pomyśleć, że to zjazd dandysów albo – z zachowaniem wszelkich proporcji – rodzimy odpowiednik mediolańskiego Pitti Uomo. Na tym tle kandydaci się nie wyróżniali, stawiając na garnitury i stonowane kolory.
Zjazd konfederatów niczym konklawe
System wyłaniania kandydata nie należał do najprostszych. Żeby oddać głos na jednego z dziewięciu pretendentów (Krzysztof Bosak, Grzegorz Braun, Janusz Korwin-Mikke, Artur Dziambor, Konrad Berkowicz, Jacek Wilk, Paweł Skutecki, Krzysztof Tołwiński i Magdalena Ziętek-Wielomska), należało wypełnić formularz, wpłacić 30 zł, a potem wybrać się na jedną z 16 wojewódzkich konwencji. Głosy były przeliczane – jak w Ameryce – na głosy elektorskie. Im lepszy był wynik Konfederacji w danym regionie, tym więcej miał elektorów. Polskę podzielono na 305 takich obszarów. Najwięcej elektorów miało Mazowsze (44), najmniej Opolszczyzna (6).
Różne były strategie poszczególnych sił w Konfederacji. Narodowcy od początku wspierają wyłącznie Krzysztofa Bosaka, korwiniści rozbili głosy na szefa frakcji i kilku mniej ważnych kandydatów. Tak doszło do pierwszej niespodzianki. Okazało się, że Janusz Korwin-Mikke nie jest nawet wyborem numer dwa dla swoich zwolenników. Serca wolnorynkowego elektoratu podbił bowiem Artur Dziambor, 37-letni nauczyciel angielskiego z Gdańska.
Dziambor nie jest kontrowersyjny, unika wypowiedzi na tematy światopoglądowe, często się uśmiecha. Chciałby, aby jego ugrupowanie było do zaakceptowania dla wyborcy centrowego. Zapytany, czy partia mogłaby uwieść sympatyków PO i obiecać im mniej więcej to samo co Donald Tusk w 2001 r. (PO startowała w koalicji z UPR Korwin-Mikkego), stanowczo potwierdza: – Tak dobry wynik w prawyborach jest dla mnie zaskoczeniem, ja nawet nie miałem startować, byłem o to poproszony. Jeśli okazuje się, że jestem remedium na problemy naszej formacji i cieszę się zaufaniem, to znaczy, że trzeba podążać tą drogą. W najbliższym czasie chciałbym zająć się problemami firm jednoosobowych. Jestem przekonany, że to nasz elektorat – mówi „Polityce”.
Przed dzisiejszym zjazdem, na którym – niczym na konklawe – elektorzy mieli przekazywać głosy, za faworyta uchodził Bosak. Miał 115 głosów elektorskich. Za nim uplasował się Grzegorz Braun (77), dalej Dziambor (61). Gdyby korwiniści zachowali się lojalnie i przekazali głosy Dziamborowi, miałby 116 i od Brauna by zależało, kto zostanie kandydatem na prezydenta.
Janusz Korwin-Mikke rozgrywa
Tak się nie stało. Plany Dziambora pokrzyżował Korwin-Mikke do spółki z Konradem Berkowiczem – obaj poparli Brauna, ekscentrycznego kandydata bez struktur. Uznali, że to bezpieczniejsze niż próba pozyskania własnego nominata lub oddanie pola silnym narodowcom. Środek ciężkości przesunął się z Brauna na Dziambora i to on w ostatniej turze wyborów (było ich sześć, bo kandydat musiał mieć poparcie ponad 50 proc. głosów elektorskich) wbrew Korwin-Mikkemu przekazał głosy Bosakowi.
Wbrew prognozom wskazującym na gładką wygraną Bosaka emocji było co niemiara. Próbował je studzić Robert Winnicki. W rozmowie z „Polityką” przekonywał, że niezależnie od tego, co się wydarzy, Konfederacja już wygrała: – W naszych prawyborach wzięło udział 7 tys. wyborców. Niedawno poseł Michał Szczerba mówił, że Platforma ma 12 tys. aktywnych członków, a to oznacza, że jesteśmy na dobrej drodze, żeby się z nimi zrównać. Te 7 tys. to nasz największy kapitał, który pozwoli uzyskać dobry wynik. Prawybory pozwoliły nam też gościć w różnych telewizjach z większą częstotliwością, to nasz wielki sukces.
Braun do końca zachował pokerową twarz. Podkreślał, że nie zamierza dziś być języczkiem u wagi, ale jęzorem.
Eksperyment Konfederacji faktycznie pozwolił formacji z 11 parlamentarzystami (bez senatorów – frakcja zbojkotowała wybory i nie wystawiła kandydatów) skupić na sobie uwagę. Ale uwydatnił też pęknięcia, które mogą kiedyś doprowadzić do rozpadu ugrupowania. Trudno powiedzieć, czy Korwin-Mikke i Berkowicz przekazali głosy Braunowi wyłącznie ze względu na kalkulację, czy też po to, by ukarać Dziambora, który bez żadnego namaszczenia wysforował się na przyszłego delfina i spadkobiercę schedy po JKM.
Krzysztof Bosak, kandydat na prezydenta
Dla narodowców każdy wynik poza zwycięstwem byłby porażką. 37-letni Bosak funkcjonuje w polityce od ponad 15 lat, nabrał ogłady, nauczył się występować w debatach i mówić językiem zrozumiałym dla wyborców. Przyszło mu to łatwo i dlatego, że w zasadzie nie zajmował się niczym innym. Jest najbiedniejszym posłem, ma ok. 10 tys. zł oszczędności, w zeszłym roku zarobił 11 tys. z tytułu umów o dzieło zawieranych z kancelarią posła... Winnickiego. Mówi się, że utrzymuje go brat Marek, dyrektor ds. komunikacji w firmie z branży pożyczkowej, działającej poza systemem bankowym. Krzysztof miałby ściągnąć zainteresowanie w kampanii dzięki... małżeństwu z prawniczką Ordo Iuris Kariną Walinowicz.
W zrealizowanym między 14 a 16 stycznia sondażu Instytutu Badań Pollster Bosak osiągnął 5,12 proc. poparcia.