Senat odrzucił dziś pisowski projekt ustawy nakładającej kaganiec na sędziów i ograniczającej ich niezawisłość. Prezydent Andrzej Duda wybrał ten dzień na ostry atak właśnie na środowiska sędziowskie oraz na broniące ich instytucje europejskie.
Czytaj też: Ustawa kagańcowa w oparach absurdu
„Sędziowie są sługami”
Podczas wizyty w mazowieckim Zwoleniu prezydent nazywał sędziów „kastą” i „elitami”. „Sędziowie są sługami polskiego społeczeństwa, nie odwrotnie. I to oni ponoszą odpowiedzialność za to, jak wymiar sprawiedliwości postrzegany jest przez społeczeństwo” – mówił. „Jakoś dziwnym trafem te sędziowskie elity, same siebie nazywające kastą, co woła o pomstę do nieba, nie pokazały na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci żadnego konstruktywnego programu, który rzeczywiście prowadziłby do naprawy wymiaru sprawiedliwości. Mało tego, nie potrafili wyciągnąć żadnych konsekwencji dyscyplinarnych w sytuacjach oczywistych”.
Zdaniem prezydenta „sędziowie ci uważają się za nietykalnych” i obawiają się utraty przywilejów uzyskanych jeszcze za rządów PZPR, „której często byli członkami”.
Czytaj też: Sędziowie przeszli w milczeniu. To był marsz tysięcy tóg
„Tu jest Polska”
Kolejnym obiektem ataków były instytucje europejskie, które zwracały uwagę na niezgodność ustawy kagańcowej z unijnym, ale i polskim prawem. „Próbują nam to nasze prawo do posiadania uczciwego, dobrego wymiaru sprawiedliwości, do jego naprawy, na wszystkie sposoby odebrać. Nie pozwólmy na to, aby inni decydowali za nas. My, Polacy, mamy prawo decydować o sobie i swoich prawach, po to walczyliśmy o demokrację” – mówił podniesionym głosem.
„Ja powiem bardzo mocno: nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy. Tak, tak, tu jest Unia Europejska i bardzo się z tego cieszymy, ale przede wszystkim tu jest Polska” – zakończył.
Przypomnijmy, że o zatrzymanie prac nad ustawą kagańcową apelowały Komisja Europejska i Komisja Wenecka związana z Radą Europy. Z kolei Parlament Europejski w specjalnej rezolucji wyraził zaniepokojenie naruszeniami rządów prawa w Polsce i na Węgrzech.
Czytaj też: Europosłowie krytykują Polskę
O czym prezydent nie powiedział
Prezydent w pełnej emocji przemowie powtórzył polityczną narrację PiS, wielokrotnie mijając się z prawdą. Przykładowo: PiS powtarza, że środowiska sędziowskie to siedlisko komunistów, choć od upadku komunizmu minęło 30 lat, a średni wiek sędziów w Polsce to w zależności od szczebla 44,4 lata (sądy rejonowe) przez 51,3 (okręgowe) po 55,2 (apelacyjne, wszystkie dane za Ministerstwem Sprawiedliwości, 2017). Partia nie ma żadnego realnego uzasadnienia dla wprowadzanych przez siebie zmian, bo trudno jej przyznać, iż chodzi tylko o przejęcie sądów i wstawienie tam swoich ludzi. „Reformy” PiS trwają już od czterech lat i doprowadziły tylko do wydłużenia czasu rozpatrywania spraw i pogłębiającego się chaosu.
Prezydent odwołuje się do negatywnych opinii społecznych na temat sędziów, ale nie przypomina, że PiS, media publiczne i prawicowe oraz wspomagana dziesiątkami milionów złotych z publicznych spółek Polska Fundacja Narodowa od lat prowadzą intensywną kampanię, aby tych sędziów zohydzić. Nie mówiąc już o oczywistej nieprawdzie w sprawie braku reform wymiaru sprawiedliwości, bo od 30 lat każdy rząd i minister sprawiedliwości wdrażał swoją (żadna z nich nie naruszała prawa i konstytucji tak jak zmiany autorstwa PiS).
Czytaj też: Chcą wyrwać zęby wyrokowi TSUE
O co chodzi Andrzejowi Dudzie?
Trzeba sobie więc zadać pytanie: czemu prezydent, który podczas uchwalania poprzednich zmian w sądownictwie próbował się ustawiać jako ponadpartyjny arbiter, hamujący najbardziej radykalne pomysły PiS, teraz licytuje się na radykalizm ze Zbigniewem Ziobrą, patronem zmian? Kalkulacja jest zapewne prosta: Duda potrzebuje bezwarunkowego poparcia PiS, bo bez niego nie jest wcale pewien zwycięstwa w majowych wyborach.
Musi się stuprocentowo uwiarygodnić w oczach partii, aparatu i jej najzagorzalszych zwolenników, żeby uzyskać silne poparcie. Zwłaszcza że to jego ostatnia kadencja, więc Jarosław Kaczyński może się obawiać, iż Duda w drugiej pięciolatce nie pozostanie tak ślepo posłuszny partii jak w pierwszej.
Co więcej, otoczenie Dudy i ludzie z centrali PiS zapewne uważają, że w warunkach silnej polaryzacji i rozbujanych emocji łatwiej będzie wygrać wybory prezydenckie. Spin doktorzy obozu władzy podpowiadają, że podgrzewając nastroje, mogą zmobilizować więcej zwolenników niż kandydaci opozycji, a nawet zwyciężyć w pierwszej turze. Szczególnie że – jak pokazują sondaże – Polacy są w sprawach sądów zdezorientowani i część niezdecydowanych może uwierzyć w narrację o „walce z komuną” i „naprawie wymiaru sprawiedliwości”.
Nadmierne radykalizowanie sytuacji może się jednak zemścić. Ostry konflikt z Europą zakończy się orzeczeniami unijnego trybunału hamującymi zmiany w sądach, a Bruksela już szykuje nowe mechanizmy utrudniające życie państwom naruszającym rządy prawa. Środowiska sędziowskie pokazały, że nie dadzą się łatwo spacyfikować. Wreszcie opinia społeczna może się odwrócić od PiS, jeśli uzna tę partię za awanturników, tak jak to było w 2007 r. Na nadmiernej radykalizacji Duda może w ostatecznym rozrachunku stracić. W gorącym piecu łatwiej upiec swoją pieczeń, ale też łatwo ją przypalić.
Czytaj też: Dlaczego prezydent Duda popiera atak na sądy