Metropolita katowicki abp Wiktor Skworc zaapelował do Ministerstwa Edukacji Narodowej o wprowadzenie takich regulacji prawnych, by dla wszystkich uczniów zajęcia z religii lub etyki były obowiązkowe. W wygłoszonej homilii przestrzegał, że brak kształcenia etycznego doprowadzi do powstania „pokolenia nihilistów”.
Czytaj też: Wszystko, czego nie wiemy o lekcjach religii
Gminy kontra biskupi
Ten apel to kolejny przejaw panicznych reakcji hierarchów kościelnych na masowy wymarsz młodych z katechezy. Jaką ma on skalę, wie tylko Kościół. Państwo od lat organizuje i finansuje lekcje religii w publicznych placówkach oświatowych, ale nigdy nie prowadziło statystyk dotyczących frekwencji. Gołym okiem jednak widać, że coś jest na rzeczy; ten proces ostatnio mocno przyspieszył.
Składają się na to dwa czynniki. Jeden długofalowy – postępująca od lat laicyzacja, zwłaszcza młodego pokolenia. Według niezależnej amerykańskiej firmy badawczej Pew Research Center ze 108 przeanalizowanych krajów największy spadek religijności – z pokolenia na pokolenie – nastąpił właśnie u nas. Religia jest ważna zaledwie dla 16 proc. młodych Polaków i Polek.
Czynnik drugi to deforma edukacji Anny Zalewskiej z PiS, która wprowadziła do szkół niebywały chaos. Przeładowane podstawy programowe, nabite do granic możliwości plany lekcji, przeciążenie zajęciami – wszystko to sprawiło, że ci, którzy dotychczas chodzili na katechezę dla świętego spokoju, z przyzwyczajenia czy konformizmu, po prostu pragmatycznie z niej rezygnują. O ograniczenie liczby lekcji religii apelują dyrektorzy szkół i samorządy, których budżety oświatowe trzeszczą w szwach z powodu konieczności przystosowania placówek do nowych zasad.
Ostatnio burmistrz Ustrzyk Dolnych na ultrareligijnym Podkarpaciu poprosił metropolitę przemyskiego o zmniejszenie liczby godzin religii w gminie ze względów finansowych. Abp Adam Szal nie odpowiedział wprost, ale w liście duszpasterskim grzmiał o „orędownikach postępującej laicyzacji”. Ostatecznie nie wyraził zgody, ale spór trwa. I będzie pewnie takich sporów coraz więcej.
Czytaj też: Koniec lekcji religii?
Straszenie grzechem nie działa
Gdy tradycyjne metody – jak apelowanie do rodziców i uczniów, zachwalanie walorów katechezy, a w ostateczności straszenie grzechem – nie działają, polski Kościół sięga po sprawdzone narzędzie: presję na rządzących. Apel abp. Skworca idealnie wpisuje się w ten schemat. Co w praktyce oznaczałaby zmiana przepisów, narzucająca uczniom obowiązkową religię lub etykę? W bardzo wielu przypadkach po prostu obowiązkową katechezę.
Według badań fundacji Wolność od Religii tylko nieco ponad połowa polskich szkół organizuje lekcje etyki. Raptem jedna czwarta informuje o możliwości uczestnictwa w takich zajęciach, a w 17 proc. przypadków robi to tak, by do nich zniechęcić. Jedynie 15 proc. badanych przyznało, że religia i etyka traktowane są w szkole w sposób równoprawny.
Jak młodzież zareagowałaby na przymusową katechezę? Nietrudno się domyślić. Już od lat słychać pojedyncze głosy hierarchów, że z katechezą coś poszło nie tak. Wprowadzenie religii do szkół odarło ją z wymiaru duchowego, doprowadziło do zerwania związku młodych ze swoimi parafiami, w żadnym wymiarze nie wpłynęło na wyznawane wartości ani też nie zwiększyło poziomu wiedzy religijnej. Jednak twarde jądro episkopatu mówi „nie” wszelkim propozycjom zmian. To już nawet nie jest walka o rząd dusz. Ta została przegrana. To walka o etaty, statystyki, ideologiczny wpływ na polską szkołę.
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie odpowiedziało na razie na apel abp. Skworca. Jeśli go posłucha, można z góry składać serdeczne wyrazy współczucia szkolnym katechetom.
Czytaj też: Katecheza w szkole: zachować czy wyprowadzić?