To było tak. Krzysztof Śmiszek, poseł Wiosny i prywatnie partner Roberta Biedronia, w Nowy Rok wypuścił tweeta z hasztagiem „#Śmiszek2020”. Napisał: „Życzę wszystkim dzisiaj dużo uśmiechu, bo jaki pierwszy dzień, taki cały nowy rok!”. Zretweetował to inny poseł Wiosny Krzysztof Gawkowski, dopisując: „No i jest News” (pisownia oryginalna). Tego tweeta z kolei podał dalej Robert Biedroń, dodając: „Doczekaliśmy się!”.
#Śmiszek2020
— Krzysztof Śmiszek (@K_Smiszek) January 1, 2020
Życzę wszystkim dzisiaj dużo uśmiechu, bo jaki pierwszy dzień taki cały nowy rok!
pic.twitter.com/zO2GSvTjgy
W mediach zaczęły się spekulacje, czy Śmiszek właśnie został ogłoszony kandydatem lewicy na prezydenta. Informację musiała dementować rano rzeczniczka SLD Anna Maria Żukowska (mówiąc o Śmiszku, że ma „krotochwilny” styl) i sam poseł Wiosny. „Lewica ma poparcie społeczne także dlatego, że potrafimy bardzo poważne sprawy potraktować z humorem i luzem” – powiedział portalowi Gazeta.pl.
Czytaj też: Wybory prezydenckie, kto da radę
Śmiertelnie poważne wybory
Wszystko może byłoby i zabawne, gdyby nie dwa problemy. Po pierwsze, Polacy traktują wybory prezydenckie śmiertelnie poważnie. Po drugie, wynik głosowania na głowę państwa przekłada się w bardzo bezpośredni sposób na późniejsze losy całych formacji. Przykłady można mnożyć. Doświadczyła tego kiedyś Unia Wolności, która nie wystawiła swojego kandydata w 2000 r. i niedługo potem przepadła w wyborach. Z drugiej strony w tych samych wyborach wokół poparcia dla Andrzeja Olechowskiego została zbudowana PO.
Nie trzeba zresztą sięgać tak daleko w przeszłość, prezydenckie głosowanie sprzed pięciu lat potwierdziło te reguły. Wybór Andrzeja Dudy zwiastował wymianę obozu władzy, której trwałość po czterech latach potwierdziły zeszłoroczne wybory parlamentarne. Sukces Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich ułatwił wygraną Dudy i PiS, a także umożliwił wejście do parlamentu ugrupowania stworzonego przez rockmana. Z kolei Lewica zlekceważyła to głosowanie, wystawiając groteskową kandydaturę Magdaleny Ogórek, i w wyborach parlamentarnych przegrała z kretesem. Z parlamentu zniknęła na cztery lata.
Czytaj też: Czy młode pokolenie rozrusza Sejm
Łatwo przyszli, łatwo mogą odejść
Tym razem moment dla lewicy jest równie istotny. Owszem, pospiesznie zbudowana formacja odnotowała bardzo przyzwoity wynik w październikowych wyborach – 12,6 proc., co pozwoliło jej wprowadzić do Sejmu 49 posłów. Ale sukces był dosyć przypadkowy, nic by z tego nie było, gdyby Grzegorz Schetyna w ostatniej chwili nie wyrzucił SLD z budowanej Koalicji Obywatelskiej. Później w kampanii lewicy chodziło bardziej o to, żeby nie stracić poparcia zyskanego na początku, niż żeby zyskać kolejnych wyborców.
Co więcej, sukces jest wciąż bardzo nietrwały. Nowa formacja jest jak gliniany dzban przed wypaleniem w piecu: wciąż może się łatwo odkształcić i trafić do kosza. Jeśli wyborcy nie będą czuli, że są traktowani poważnie, to sami przestaną podchodzić do lewicy jako realnej alternatywy. I tak jak dość szybko przyszli, mogą równie szybko odejść. A w Polsce raz straconą pozycję polityczną odbudować jest niesłychanie trudno.
Czytaj też: Wyborczy portret Polaków
Wóz albo przewóz dla lewicy w obecnej postaci
Żarciki i krotochwile nie przykrywają zresztą faktu, że lewica ma potężny problem z wyborami prezydenckimi. Żaden z trzech liderów – Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń ani Adrian Zandberg – nie pali się do kandydowania. Czarzasty ma problem z postkomunistyczną hipoteką, Biedroń przegapił swój moment, a Zandberg uważa, że jego chwila jeszcze nie nadeszła. Pomysły z wystawieniem w tych wyborach kobiety rozbijają się o niską rozpoznawalność ewentualnych kandydatek, a czasu do wyborów jest coraz mniej.
Wybory mogłyby być szansą dla lewicy, gdyby jej kandydat/kandydatka uzyskała lepszy wynik niż koalicja w wyborach do Sejmu. Minimum przyzwoitości to dwucyfrowy rezultat. Jeśli przedstawiciel lewicy osiągnie w I turze poniżej 10 proc., to będzie to poważny cios dla prób odbudowy lewicowej formacji w Polsce. Być może dla koalicji w obecnej postaci – cios śmiertelny.
Rzeczniczka SLD twierdziła dzisiaj, że kandydat na prezydenta jest już wytypowany, a jego start zostanie ogłoszony 19 stycznia na konwencji wyborczej, wraz z programem. Z punktu widzenia lewicy dobrze by było, żeby wtedy żarty już się skończyły.
Czytaj też: SLD i Wiosna się łączą. Razem na razie osobno