EWA SIEDLECKA: – 11 grudnia pani i sędzia Irena Piotrowska zawiesiłyście cztery sprawy, które miałyście do osądzenia i poprosiłyście Sąd Najwyższy, by odpowiedział na zagadnienie prawne: czy sędzia powołany z udziałem neoKRS jest prawidłowo powołanym sędzią? Bo miałyście sądzić z tak właśnie powołanym kolegą. Dlaczego to zrobiłyście?
ALEKSANDRA JANAS: – Czułyśmy taki obowiązek. Po wyroku unijnego Trybunału Sprawiedliwości dyskusja, czy skład sądu, w którym zasiada sędzia nominowany z udziałem tzw. neoKRS, jest prawidłowy, a jeśli nie, to czy powołanie przez prezydenta „naprawia” tę sytuację, stała się jeszcze bardziej kluczowa. Trzeba dążyć do jej wyjaśnienia w sposób niebudzący wątpliwości. To nie jest tak, że my działamy z zamiarem anarchizowania systemu wymiaru sprawiedliwości. Naszym obowiązkiem jest prawidłowe orzekanie, dlatego musimy te wątpliwości rozstrzygnąć.
Zadałyście swoje pytanie zaraz po tym, jak za coś podobnego zawieszono sędziego Pawła Juszczyszyna z Olsztyna. Bałyście się?
W naszym Wydziale [V Cywilnym SA w Katowicach] po wyroku TSUE w większości byliśmy zdania, że jeśli komuś trafi się sprawa, na tle której można będzie zadać pytanie Sądowi Najwyższemu – to trzeba skorzystać z okazji. Los sprawił, że trafiło na nas. Spojrzałyśmy na siebie, i koleżanka powiedziała: wiesz, że będziemy miały postępowanie dyscyplinarne? I uznałyśmy, że tę cenę trzeba zapłacić. Inaczej miałybyśmy poczucie, że stchórzyłyśmy przed wykonaniem naszego obowiązku. Moja przyjaciółka z sądu okręgowego powiedziała mi: „cała apelacja [sądy okręgowe i rejonowe na obszarze sądu apelacyjnego] na was patrzy”. Bo kto ma się z takim pytaniem zwrócić do Sądu Najwyższego, jak nie sędziowie sądu apelacyjnego, najwyższego szczebla w sądach powszechnych?