Kadencja PiS znów rozpoczyna się od przyspieszenia, tym razem od razu w sprawie sądów. Wydawało się, że partia Jarosława Kaczyńskiego – po tym jak straciła Senat i nie udało się jej zwiększyć stanu posiadania w Sejmie – poskromi nieco apetyt i powstrzyma się od radykalnych zmian. Szczególnie że ma w perspektywie wybory prezydenckie o kluczowym znaczeniu.
Czytaj też: Wyborczy portret Polaków
Kluczowe wybory prezydenckie
Zwycięstwo oznaczałoby dla PiS ponowną konsolidację władzy. Tak jak w poprzedniej kadencji partia mogłaby liczyć na stopniowe zwiększanie realnego stanu posiadania w Sejmie kosztem Konfederacji czy PSL-Kukiz ′15. Reelekcja Dudy mogłaby też sprawić, że część opozycyjnych senatorów straciłaby zapał do przeciwstawiania się rządowi i PiS odwojowałby większość i w tej izbie.
Zwycięstwo kandydata opozycji dałoby zaś szansę na załamanie obozu władzy. W polskich warunkach głowa państwa może ubezwłasnowolnić rząd i większość sejmową, umiejętnie powstrzymując kluczowe inicjatywy i wzmacniając pozycję polityczną związanych ze sobą ugrupowań. Przy opozycyjnym prezydencie (i Senacie) dużo trudniej byłoby PiS-owi pokonywać kolejne, nieuchronne kryzysy i utrzymywać władzę.
Donald Tusk: Tyle nam zabiorą, ile pozwolimy
PiS znów radykalny
Z tego powodu wielu obserwatorów sądziło, iż do wyborów prezydenckich PiS powstrzyma się od radykalnych działań. Do zwycięstwa potrzeba bowiem ponad 50 proc. głosów. Samym poparciem elektoratu nie da się ich wygrać dla Dudy (partia zdobyła 8 mln głosów, co przełożyło się na 43 proc. poparcia).
Stało się inaczej. PiS postanowił brutalnie spacyfikować działania sędziów, którzy opierając się na orzeczeniach unijnego trybunału i Sądu Najwyższego, podważali legalność Krajowej Rady Sądownictwa (tzw. neo-KRS) i podejmowanych przez nią decyzji. Jednocześnie partia przy pomocy ustawy represyjnej próbuje tak zmienić zasady wyboru nowego pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, żeby doprowadzić do obsadzenia tego stanowiska osobą lojalną wobec zjednoczonej prawicy.
Czytaj też: PiS zachował istotę ustawy represyjnej. Poprawki są pozorne
Gorliwy prezydent
Spodziewano się, że w tym kryzysie Andrzej Duda, podobnie jak latem 2017 r., spróbuje przyjąć rolę wewnętrznej opozycji. Według tego scenariusza, żeby zapewnić sobie reelekcję, prezydent będzie próbował tonować nastroje, zgłaszać własne propozycje, a może nawet ogłosiłby weto. Niektórzy węszyli tu „ustawkę”, która ma stworzyć pozory niezależności obozu prezydenckiego od PiS.
Nic takiego się nie stało, wprost przeciwnie. Prezydent gorliwie zaangażował się w „reformę” PiS, a jego ostatnie wypowiedzi o tym, że się „wstydzi za to, kto jest pierwszym prezesem SN”, są bardziej radykalne niż niejednego polityka partii rządzącej. Co się takiego stało, że Duda na kilka miesięcy przed tak ważnymi dla siebie i swojej macierzystej formacji wyborami postanowił, mówiąc kolokwialnie, pojechać po bandzie?
Sierakowski: Kto z kim się dogada na Wiejskiej
O co chodzi Dudzie?
Być może uważa, że do wyborów ma jeszcze czas i zdąży pokazać centrową twarz. Duża dynamika życia politycznego w Polsce, wyznaczana rytmem telewizji informacyjnych i mediów społecznościowych, ma sprawić, że korekta kursu byłaby szybko możliwa. A o poprzednich wypowiedziach czy działaniach nikt nie będzie pamiętał. Afera Banasia mocno przycichła, choć niedawno była na czołówkach gazet.
Z drugiej strony batalia o sądy nie skończy się w najbliższych dniach ani nawet tygodniach. Rząd może się spodziewać problemów z unijnymi instytucjami, kadencja obecnej pierwszej prezes SN Małgorzaty Gersdorf kończy się w kwietniu, tuż przed wyborami. Na zmianę stanowiska prezydenta może być za późno.
Inna teoria mówi, że Duda zdecydował się zagrać o wyborców radykalnej Konfederacji. To tam, a nie w zatłoczonym centrum, miałby szukać brakującego mu do zwycięstwa miliona głosów. I owszem, duża część elektoratu Konfederacji pewnie wybierze Dudę w drugiej turze. Problem w tym, że wielu wyborców tego obozu uważa prezydenta za zdrajcę, szczególnie mając mu za złe dobre relacje z Izraelem i wspieranie pamięci o polskich Żydach. Wystarczy zajrzeć na prawicowego Twittera i zobaczyć krążące tam memy (na własną odpowiedzialność).
Mówi się także o tym, że prezydent przede wszystkim musi ugłaskać rdzeń wyborców PiS, którzy zawiedli się na nim przy wetach wobec ustaw sądowych czy ustawy dezubekizacyjnej. Deklaracje, że „już nigdy nie będę głosował na Dudę”, pojawiały się w wielu bezgranicznie lojalnych wobec PiS mediach, m.in. w „Gazecie Polskiej”. Szkopuł w tym, że jak wspomniałem, głosów rdzennych pisowców nie wystarczy, żeby wygrać wybory. Jak zatem kalkulują prezydent i PiS?
Czytaj też: Jak wybory prezydenckie zmieniają partie
Przekształcić centrum i przekonać PiS
Po pierwsze, w marszu do centrum nie musi chodzić o to, żeby się przypodobać centrowym wyborcom. Obóz PiS i prezydent wolą przekształcić to centrum na swoją modłę. Stąd próby uwiarygodnienia kolejnej fali zmian w sądach: powoływanie się na podobne przepisy w innych krajach, odwoływanie się do dumy narodowej w odpowiedzi na interwencje UE, zmasowana propaganda w mediach publicznych i prawicowych.
Z sondaży wynika, że duża część badanych ma złą opinię o sądach i uważa, że wymagają reform. PiS opiera się na założeniu, zapewne popartym badaniami, że w tych kwestiach jest w stanie przekonać większość Polaków. Skomplikowanym wywodom prawników przeciwstawić prostą narrację o skorumpowanej, postkomunistycznej kaście i dzielnych, młodych reformatorach. Dzięki temu może zyskać głosy centrowych wyborców, ale już na swoich warunkach.
Po drugie, tym razem Duda musi przekonać PiS o swojej lojalności. Jeśli wygra wybory po raz drugi, to zgodnie z konstytucją będzie to jego ostatnia kadencja. Partia może się obawiać, że prezydent zerwie się z uwięzi i zacznie budować autonomiczną pozycję. To szczególnie ważne w perspektywie kolejnych wyborów parlamentarnych w 2023 r.
Tego rodzaju obawy mogą osłabić poparcie PiS dla Dudy tu i teraz, w maju 2020 r. A przykład Bronisława Komorowskiego pokazuje, że jeśli partia, nawet rządząca, angażuje się w reelekcję swojego prezydenta na pół gwizdka, to może to doprowadzić do katastrofy.
Sytuacja prezydenta wcale nie jest komfortowa. Wprawdzie prowadzi w sondażach, ale głosowanie w wyborach do Senatu dowiodło, że opozycja jest w stanie wygrać z PiS. Duda też jest do pokonania. Dlatego potrzebuje bezwarunkowego i silnego poparcia swojej partii i jej wszystkich zasobów: mobilizacji aparatu i zwolenników, pieniędzy, wsparcia medialnego. Wiele wskazuje bowiem na to, że głosowanie może się rozstrzygnąć na ostrzu noża.