Kraj

Projekt Hołownia

Szymon Hołownia Szymon Hołownia Wojciech Stróżyk / Reporter
Projekt Hołownia zaczyna się tak, jak już kilka politycznych start-upów w nieodległej przeszłości. Czy skończy się tak samo?

Prezydencki start Szymona Hołowni wygląda na dość precyzyjne przedsięwzięcie. Polega ono na próbie wyliczenia przy pomocy socjologicznego cyrkla, gdzie znajduje się statystyczny środek politycznych poglądów Polaków. Jest to doprawione obowiązkową antypartyjnością i miękką odmianą antysystemowości. Wygląda to trochę tak, jakby najpierw była koncepcja, a potem poszukiwano kandydata i z komputera wyskoczył właśnie Hołownia.

Czytaj też: Kwadratura prezydentury

Typ miłego zięcia

W polskich warunkach zatem powinien być to człowiek młody, ale nie za młody (Hołownia jest w wieku J.F. Kennedy’ego, uważanym w politycznym PR za idealny – 43 lata, tyle samo miał Duda, kiedy wygrywał wybory, Petru zakładający Nowoczesną i Biedroń na czele Wiosny). Wierzący, religijny, ale krytyczny wobec nadmiernych wpływów Kościoła; trochę tradycyjny, ale trzymający rękę na pulsie nowoczesnych trendów. Typ miłego zięcia; swojak, choć zarazem „znany i lubiany”; z jakimś intelektualnym zapleczem, ale tak prezentowanym, aby nie drażnić zwykłych ludzi, z przytykami wobec elit, ale bez wrogości, bo wszyscy powinni się „lubić i szanować”. Trzeba używać słowa „my”, co Hołownia stale podkreśla. Bo tego typu pretendent zawsze przedstawia się jako ktoś całkiem świeży i wyjątkowy, spoza establishmentu, reprezentant społeczeństwa, ludzi z ulicy, przyszły prezydent „wszystkich Polaków”.

Wygląda na to, jakby polska polityka zatoczyła szerokie koło i znowu do najwyższego urzędu w państwie pretenduje ktoś, kto nigdy nie pełnił żadnej publicznej funkcji, nie startował w wyborach i wciąż nie wiadomo, skąd ma pieniądze.

Polityka 50.2019 (3240) z dnia 10.12.2019; Ludzie i wydarzenia. Kraj; s. 10
Reklama