Lotnictwo jest jedną z tych dziedzin działalności człowieka, w której nie toleruje się picu. Bylejakość i słynne „jakoś to będzie” zawsze i nieuchronnie kończy się tak samo. Jak w 2008 r. pod Mirosławcem i w 2010 r. wiadomo gdzie. Jak to się stało, że przez prawie 28 lat latano w Polsce na MiG-29 bez żadnej poważniejszej awarii, a potem – w czasie nieco ponad roku – straciliśmy trzy kolejne samoloty, co kosztowało życie jednego z pilotów?
Czytaj także: Pilot MiG-29 przeżył katastrofę myśliwca pod Warszawą
MiG-29 wraca do latania
Po ponad dziewięciu miesiącach od ostatniego wypadku MiG-29 podjęto w końcu trudną decyzję: wznawiamy na nich loty. MiG-29 będą musiały wrócić do latania, bo z F-16 zaczęło być nie najlepiej – ich sprawność ostatnio pozostawia wiele do życzenia. Chodzi o konieczność dozoru przestrzeni powietrznej Polski w czasie pokoju, tzw. air policing. To bardzo ważne zadanie, bo bez takiego dozoru w przestrzeni powietrznej zaczyna się robić bałagan stwarzający niebezpieczeństwo dla zwykłego, cywilnego ruchu lotniczego. Czy to poważne niebezpieczeństwo? A znacie państwo jakieś inne?
Doświadczenie państw niedozorujących przestrzeni powietrznej pokazuje, że:
- nad ich krajem latają sobie w najlepsze samoloty rozpoznawcze innych państw, oczywiście bez żadnej koordynacji ze służbą ruchu lotniczego;
- całkiem często załogi różnych samolotów wykonują lot bez ważnej zgody służb ruchu lotniczego lub niezgodnie z wydaną zgodą, samowolnie zmieniając trasę czy wysokość lotu;
- z sytuacji na potęgę korzystają powietrzni przemytnicy;
- od czasu do czasu jakaś zbłąkana duszyczka zgubi się w powietrzu i rozpaczliwie potrzebuje pomocy kogoś, kto by ją sprowadził bezpiecznie na ziemię;
- istnieje realna groźba wykorzystania statków powietrznych przez terrorystów.