To normalka, że politycy bardziej chwalą się, niż przyznają do niepowodzeń. Tak też jest w przypadku krajobrazu powyborczego w Polsce, bo każda partia (koalicja), która dostała się do parlamentu, wieszczy sukces.
Wszystkie partie się cieszą i triumfują…
PiS, że wygrał wybory do Sejmu, ba, zmiażdżył lub znokautował przeciwników. Zabieg retoryczny polega tutaj na podstawianiu PO za KO. Zwykły Poseł jest rozpromieniony tym, że Zjednoczona Prawica utrzymała stan posiadania w izbie niższej oraz że głosowało na nią tylu wyborców, ilu nigdy przedtem (około 8 milionów). Opozycja wskazuje, że wygrała Senat i zdobyła o prawie milion głosów więcej od obozu tzw. dobrej zmiany. PSL i Kukiz ’15, czyli PSL–Koalicja dla Polski, triumfuje, bo nie było pewne, czy ta mieszanka w ogóle przekroczy próg wyborczy, a ma 30 miejsc w Sejmie. Wynik Lewicy jeszcze lepszy, bo 49 mandatów, ale było raczej pewne, że ta koalicja nie przepadnie w wyborach. KO ma 134 miejsca, Konfederacja też zdobyła niezły (relatywnie do prognoz) wynik, mianowicie 11 „poselstw”. Całość uzupełnia mniejszość niemiecka (1 mandat).
…ale PiS martwi się, że w Warszawie nie będzie jeszcze Budapesztu
Z drugiej strony, każda ze stron ma też czym się martwić. PiS, czego p. Kaczyński nie ukrywa, liczył na to, że zyska większość konstytucyjną i wreszcie osiągnie wymarzony cel, że w Warszawie będzie Budapeszt. Dalej wprawdzie PiS w szerokim sensie, tj. Zjednoczona Prawica, ma 235 mandatów sejmowych, ale PiS w sensie węższym – tylko 200, bo Solidarna Polska Ziobry ma 17, a Porozumienie Gowina – 18. Tak więc PiS bez przystawek traci większość. Nawet jeśli, co jest mało prawdopodobne dzisiaj, może zmienić się w przyszłości – precedens z 2007 r. jest pouczający.
Sojusz z Konfederacją może ewentualnie pomóc, o ile nastąpi rozłam wśród ziobrystów lub gowinowców, ale byłby to obciach na skalę światową, gdyby kaczyści zawarli alians z bosakowcami (p. Korwin-Mikke wygląda tylko na atrapę, która niewiele już kojarzy, aczkolwiek być może będzie operetkowym kandydatem na urząd prezydencki; stąd p. Bosak urasta do symbolu konfederatów), nie mówiąc już o zdradzie zapewnień Zwykłego Posła, że tylko ściana jest na prawo od PiS. Jeśli Konfederacja nie załapie się na koalicję z PiS, jej los będzie mizerny i nic w tym względzie nie zmienią zadymy na marszach niepodległości.
Opozycja mimo wszystko liczyła, że wygra Sejm. KO ma mniej mandatów niż PO w 2015 r., a to znaczy, że znaczenie głównej partii jako samodzielnej siły politycznej maleje. Los PSL nie jest stabilny i nie wiadomo, jak dalej potoczy się mariaż z Kukiz ’15. Lewica ma dylemat, co dalej. Tak czy inaczej, jedność opozycji jest dość iluzoryczna i może pęknąć przy jakimkolwiek konflikcie, zwłaszcza personalnym, np. kto ma być jej kandydatem w szybko zbliżających się wyborach prezydenckich.
Czytaj także: Kto wygrał, kto przegrał i co z tego wynika
Z dedykacją dla PSL: zgoda buduję opozycję
Tutaj mała dygresja. Niektórzy powiadają, że gdyby miało miejsce zjednoczenie wszystkich sił opozycyjnych, to PiS przegrałby Sejm nawet przy metodzie D’Hondta. Fakt, dość dobrze opracowana prognoza przedwyborcza przy założeniu frekwencji wyborczej mniej więcej takiej, jaka była 13 X 2019 r., dawała zwycięstwo zjednoczonej opozycji. To, że na partie opozycyjne głosowało o milion więcej wyborców, potwierdza tę opinie. Wszelako rodzi się pytanie, czy rzeczona unifikacja była możliwa w związku z ambicjami przywódców, a nie bardzo wiadomo, czy np. PSL zdobyłby tyle głosów, ile uzyskał, gdyby szedł do wyborów razem z Wiosną i Lewicą.
Wszelako opozycja zjednoczyła się w wyborach do Senatu i wyszło jej to na wyborcze zdrowie. To dobry przykład, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje i może niektórzy (zwłaszcza z PSL) zrozumieją, że kwestie światopoglądowe są drugorzędne, o ile ma się na uwadze priorytet, jakim jest odsunięcie tzw. dobrej zmiany od rządzenia. To wypada zadedykować p. Zgorzelskiemu i p. Hetmanowi, nader aktywnym politykom z obozu ludowców, którzy utrzymują, że jako katolicy nie mogą być w koalicji razem z Wiosną czy SLD. Ciągle łudzą się zyskaniem kościelnego poparcia, o ile będą publicznie manifestować poparcie dla zaostrzenia przepisów aborcyjnych czy sprzeciw wobec zalegalizowania związków partnerskich. Panowie, zrozumcie, że polski Kościół katolicki w Polsce jest silnie związany z PiS i tylko porażka tej partii może zmienić sytuację. Wybory prezydenckie są znakomitą okazją, aby dokonać kolejnego kroku w kierunku ostatecznego posłania tzw. dobrej zmiany na polityczny aut, czego należałoby sobie życzyć i to bez specjalnych zastrzeżeń.
PiS próbuje zdobyć Senat…
Krajobraz powyborczy obejmuje również rozmaite utarczki, przede wszystkim próby ze strony PiS zdobycia większości w Senacie. W wyniku wyborów tzw. dobra zmiana ma 48 mandatów, opozycja 48 (KO – 43, PSL – 3, SLD – 2), a niezależni – 4 mandaty. Od początku PiS próbował „przekabacić” senatorów z partii opozycyjnych lub niezależnych, aby uzyskać większość. Wystarczyłyby 2 osoby, ponieważ p. Staroń (niezależna) bierze zawsze stronę ludzi i kieruje się własnym sumieniem, oczywiście czystym – trudno nie domyślić się, w którą stronę skierowałyby ją owe imponderabilia.
Motyw dla tych usiłowań został jasno wyrażony przez p. Parucha, zwanego „mózgiem PiS”, profesora i szefa rządowego Centrum Analiz Strategicznych. Pan Paruch, deklarujący, że zawsze kieruje się rzetelnością naukową, objawił: „Jest wielkie niebezpieczeństwo, że opozycja będzie starała się uczynić z kancelarii Senatu instrument, który będzie utrudniał rządzenie. W sensie prawnym to nie jest takie łatwe, Senat ma tylko 30 dni, żeby odnosić się do ustaw, owszem ma inicjatywę ustawodawczą, a marszałek Senatu siłą rzeczy jest trzecią osobą w państwie, to bardzo ważna figura polityczna, natomiast w przestrzeni parlamentu ewentualny konflikt między dwiema kancelariami jest stanem trudnym i niepożądanym. Pamiętamy lata 2007–2010, wojnę Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska z Kancelarią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czym to się skończyło, wszyscy wiemy”.
Rzetelność p. Parucha robi wielkie wrażenie. Po pierwsze, pomylił kancelarię premiera z kancelarią Senatu. Po drugie, to raczej p. L. Kaczyński utrudniał rządzenie p. Tuskowi niż na odwrót, np. przez roszczenia pierwszego do reprezentowania Polski w UE. Po trzecie, ostatnie zdanie implikujące, że katastrofa smoleńska była efektem „wojen” obu kancelarii, jest obrzydliwą insynuacją.
…insynuując i podkupując senatorów
PiS próbował podważyć wyniki wyborów do Senatu w niektórych okręgach, ale nie udało się to. Trudno było oczekiwać, aby Sąd Najwyższy (dokładniej jego Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych) zdecydował się na decyzję o ponownym liczeniu głosów, gdy p. Terlecki z właściwą sobie prostodusznością wyjaśnił, że protestami wyborczymi kierowała ciekawość. Niezależnie od protestów PiS stosował tradycyjne metody, tj. przekupstwo w postaci oferowania ministerialnych stołków (w grze, jak ujawniają nagabywani senatorowie, było Ministerstwo Sportu, a nawet Ministerstwo Sprawiedliwości), a nawet groźby w postaci zapowiedzi zainteresowania się businessem kandydatów do skorumpowania.
Wspomniany p. Paruch potwierdził te zamiary, co spowodowało wściekłość w obozie tzw. dobrej zmiany z powodu oficjalnego wycieku poczynań w kierunku przekupstwa. Jedni powiadają, że p. Paruch zemścił się za to, że pominięto go przy układaniu składu gabinetu, a inni, przeciwnie, mianowicie, że to właśnie przydługi język pozbawił go ministerialnej teki. Korupcyjne działania dobrze ilustrują mentalność dobrozmieńców. Nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłości jakiegoś senatora spoza PiS spotkałby wypadek samochodowy lub – co nawet bardziej prawdopodobne – jakaś akcja podwładnych p. Zbyszka (pardon za poufałość) w celu okazania, że nie zasługuje na zasiadanie w izbie wyższej, co uzasadnia przeprowadzenie nowych wyborów w danym okręgu.
Czytaj także: PiS zmienił regulamin Senatu i żałuje. Jawne głosowanie nad marszałkiem
Karczewski kontra Grodzki
Trwał też bój o stanowisko marszałka Senatu. Pan Karczewski, znany mi ze spotkania na chodniku w Juracie, gdy nim podążał na rowerze, zamiast poruszania się po sąsiadującej ścieżce rowerowej, walczył, jak lew o zachowanie swojej marszałkowskiej pozycji. Do końca wierzył, że wygra, argumentował, że przecież należy do największego klubu (jakby to miało jakiekolwiek znaczenie), opowiadał dyrdymały w stylu p. Parucha, ale w końcu przegrał. Wprawdzie pogratulował p. Grodzkiermu wyboru, ale zaraz zaczął się żalić, jak został skrzywdzony i jaka go spotkała niegodziwość, bo przecież był znakomitym szefem izby refleksji i zadumy. Pan Grodzki wygłosił przemówienie inauguracyjne, wprawdzie zapowiadające niejakie zmiany w pracy izby wyższej, ale jednak raczej koncyliacyjne. Brak nawet zdawkowych oklasków ze strony senatorów partii rządzącej dobrze ilustruje ich gotowość do współpracy.
„Jej partią są ludzie”, a sumienie jej – jakie?
Jedna rzecz związana z próbami korupcji nie-PiS-owskich senatorów została przeoczona, aczkolwiek powinna być wyraźnie podniesiona. Kim jest senator RP? Jest mianowicie wybrany przez stosowną grupę wyborców, którzy poparli jego kandydaturę z takich lub innych powodów, ale trzeba wziąć pod uwagę, że chodziło im również o program. A ponieważ opozycja zjednoczyła się w wyborach do Senatu, było rzeczą oczywistą, że jej kandydaci mają program niezgodny z tym oferowanym przez tzw. dobrą zmianę. I to trzeba uszanować, przynajmniej zaraz po elekcji.
Może oczywiście zdarzyć się, że poseł lub senator poczuje się zawiedziony działaniami partii, do której należy, i zmieni barwy, ale wypadki takie są rzadkie i często dokonują się w dramatycznych okolicznościach (vide: przejście ZSL i SD do obozu „solidarnościowego” w 1989 r. czy też wspomniany już bunt przystawek w 2007 r.). Jeśli to jest tak, jak w przypadku radnego p. Kaszuby, od razu nasuwa się podejrzenie (zwracam uwagę na to słowo) korupcji politycznej. W sytuacji krajobrazu po wyborach z 13 X 2019 r. sytuacja jest całkowicie jasna, bo Senat jeszcze nie zaczął swojej działalności. Kaperowanie rywali politycznych w celu zapewnienia sobie komfortu rządzenia, w szczególności szybkiego głosowania nad często niewydarzonymi projektami prawodawczymi, jest bezczelną kpiną z ładu demokratycznego i tak należy kwalifikować korupcyjne poczynania tzw. dobrej zmiany.
Czytaj także: W Senacie skończyły się żarty, zaczęły się schody
Jest to jeden z większych skandali politycznych RP, a rzeczą wręcz porażającą jest to, że dobrozmieńcy nie widzą w swoich działaniach niczego niewłaściwego. Pani Staroń trzeba przypomnieć, że epatowanie tym, że – jak powiada – „jej partią są ludzie”, oraz że kieruje się swoim sumieniem, nie jest nadmiernie chwalebnym argumentem, albowiem może okazać się, że rzeczona pani senator ma, by skorzystać z Leca, sumienie czyste, bo nieużywane. Byłoby dobrze, gdyby jaśniej sprecyzowała, na czym polega jej niezależność. Nie jest oczywiście tak, że p. Staroń ma brać stronę opozycji, a nie PiS, ale dobrze byłoby, gdyby zapytała swoich wyborców o zdanie, a nie odwoływała się do wyimaginowanej „partii swoich ludzi”.
Jastrzębski w PZPR, owszem, ale niepraktykujący?
Jeszcze przed wyborami PiS wysunął kandydatury p. Chojny-Duch, p. Pawłowicz i p. Piotrowicza na sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Pan Terlecki z wrodzoną sobie galanterią tak wypowiedział się o pierwszej kandydatce: „Wiele razy nam to proponowała. W przeszłości nie było takiej możliwości, teraz jest, to zaproponowaliśmy to pani profesor”. Wszelako możliwość była, ale się zbyła. Pani Chojna-Duch została zastąpiona przez p. Jastrzębskiego, o czym dowiedziała się mediów. Wysoce prawdopodobny powód jest taki, że nowy kandydat jest konieczny z uwagi na politykę PiS, natomiast wcześniejsza kandydatura była tylko możliwa w tej perspektywie. Wiadomo, że możliwość musi ustąpić konieczności.
Uzasadnienie w przypadku p. Piotrowicza jest kuriozalne. Czytamy w nim: „Urodzony w rodzinie katolickiej […]. Mimo przynależności do PZPR warunkującej dopuszczenie do zawodu nigdy jako praktykujący katolik nie utożsamiał się z ustrojem totalitarnym”. Okazuje się więc, że już samo urodzenie się w rodzinie katolickiej i późniejsze praktykowanie tejże wiary, starcza dla uznania, że dana osoba nie utożsamiała się z ustrojem totalitarnym. Mam pecha, należałem do PZPR, urodziłem się w rodzinie katolickiej (w każdym razie zostałem ochrzczony), oddałem legitymację partyjną zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, wstrzymywano mi profesurę przez 10 lat, ale nie byłem (i nie jestem) praktykującym katolikiem. Wychodzi na to, że utożsamiałem się z ustrojem totalitarnym – ba, nawet go utrwalałem (o tym za tydzień). Wielu dobrozmieńców, np. p. Dworczyk, były i zapewne przyszły szef Kancelarii Rady Ministrów, uważa, że kandydatura p. Piotrowicza jest bardzo dobra i nawet, wbrew oczywistym faktom, utrzymuje, że jako prokurator stanu wojennego nikomu nic złego nie uczynił i jest brany w obronę przez byłych opozycjonistów.
Pawłowicz i Piotrowicz swoje przekonania zostawią za drzwiami TK
Pan Piotrowicz przepadł w wyborach do Sejmu. Niewykluczone, że wyborcy w okręgu krośnieńskim (jednym z mateczników tzw. dobrej zmiany) uznali, że były prokurator jest zbyt obleśny moralnie, aby zostać posłem. Podobno namawiano kogoś wybranego do rezygnacji, aby otworzyć drogę p. Piotrowiczowi, ale ten manewr się nie udał. Gdyby rzeczony praktykujący katolik został posłem, nie mógłby kandydować do TK. Wychodzi więc na to, że p. Kaczyński (bo ustalanie kandydatur na ważne stanowiska to jego prerogatywa) uznał, iż sędziowanie p. Piotrowicza w TK to nagroda pocieszenia za porażkę w wyborach do Sejmu.
Czytaj także: Są znani, ale wyborcy pokazali im czerwoną kartkę. Kto żegna się z Sejmem?
Pani Pawłowicz jest wątpliwa charakterologiczne, gdyż stosunek do flagi UE jako szmaty czy drwiny z Konstytucji RP nie są najlepszą rekomendacją do sądu konstytucyjnego. Innego zdania jest p. Dworczyk, utrzymujący, że to bardzo dobra kandydatura. Pan Karczewski zapewnia: „Pani Krystyna Pawłowicz i pan Stanisław Piotrowicz w chwili wyboru na sędziów TK przestaną być politykami. Swoje przekonania polityczne zostawią za drzwiami Trybunału”. Zapewne to stwierdzenie zostało ugruntowane głęboką refleksją i zadumą, ale niczym innym. Wedle p. Parucha wypowiedź p. Pawłowicz o Konstytucji jako patologii: „to tylko taka poetyka językowa”. Trzeba powiedzieć, że słowa mózgu PiS-u są tylko taką prozą językową i niczym innym.
Felieton ten został napisany z intencją pokazania, jak tzw. dobra zmiana traktuje państwo i jego instytucje. Pamiętajmy o tym w wyborach prezydenckich.