W środowy wieczór marszałek Elżbieta Witek dostała z partii zielone światło do opublikowania na sejmowej stronie projektu ustawy likwidującej górny limit przychodu, do którego płaci się składki na ubezpieczenia emerytalne i rentowe – tzw. limit 30-krotności ZUS. W uzasadnieniu czytamy, że podniesie to dochody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych o dodatkowe 7,1 mld zł.
Dokładnie w tym samym czasie w Belwederze premier Morawiecki i prezes Kaczyński przekonywali prezydenta Dudę, że rząd potrzebuje pieniędzy, a miliardy, które zarobi na zniesieniu 30-krotności, wpisał już do budżetu na przyszły rok. Przekonali go skutecznie.
To nie jest polityczna ustawka
A jeszcze kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi prezydent dał znać Nowogrodzkiej, że jeśli ustawa o zniesieniu 30-krotności wyląduje na jego biurku, to ją zawetuje. Podobno centrala partii porozumiała się wtedy z Pałacem, że limit będzie podniesiony do 40- lub 50-krotności. Prezydent tłumaczył, że do reelekcji potrzeba mu głosów umiarkowanego elektoratu, przedsiębiorców i wykwalifikowanych, dobrze zarabiających pracowników, którzy zniesienia 30-krotności nie wybaczą. Ale kampania parlamentarna PiS się skończyła i przyszło do liczenia pieniędzy. – Prezydent dał się wczoraj wieczorem przekonać Mateuszowi, że potrzebujemy tych kilku miliardów. Nie był zadowolony, ale zdaje sobie sprawę, że jeśli te pieniądze nie wpłyną do budżetu, to nie będziemy mieli z czego finansować obietnic wyborczych. A to może mu bardziej zaszkodzić niż to, że odwrócą się od niego ci, którzy na tym limicie 30-krotności korzystają – mówi ważny polityk PiS, który zna kulisy środowego spotkania w Belwederze.