Przyczyna jest trywialna i mam cichą nadzieję, że zostanie szybko wyeliminowana – w przeciwnym razie sytuacja będzie groteskowa. Chodzi o system identyfikacji „swój–obcy”, bez którego nie potrafimy ustalić, czy widoczny na ekranie radaru samolot, śmigłowiec albo okręt to jednostka własna, należąca do przeciwnika czy też jest neutralna. A od tego zależy decyzja o odpaleniu rakiety.
Dawniej strzelano do obiektów widocznych gołym okiem albo przez lornetkę. Żołnierze potrafili odróżnić tygrysa od T-34 po kształcie i kolorze, a obsługa działa przeciwlotniczego umiała ocenić, czy lecą heinkle, czy spitfire. To się zmieniło, gdy wynaleziono radar. Samoloty wykrywano z odległości 100 km i większej, ale na ekranie było widać tylko fosforyzującą plamkę. Nasz czy wróg? Oto jest pytanie.
Czytaj także: Jakie będą dwie nasze następne dekady w NATO?
Interrogatory i transpondery, czyli jak odróżnić swojego od obcego
Wymyślono więc specjalne urządzenie: Identyfication Friend or Foe (IFF), służące identyfikacji „swój czy obcy”. Na radarze i w samolotach zamontowano radioodbiorniki, które wysyłały sobie zapytania i odpowiedzi z pomocą kodu złożonego z kombinacji kropek i kresek. Urządzenia pytające nazwano interrogatorami, a odpowiadające – transponderami.
Po II wojnie światowej urządzenia zaadaptowało lotnictwo cywilne. Okazało się, że na radarze widać różne echa – pochodzące od innych samolotów, przeszkód terenowych, chmur burzowych.