To rekord pod względem wysokości – a raczej niskości – świadczenia. Osoba wyróżniona tą kwotą odprowadziła składki za jeden miesiąc i 13 dni pracy. Na tej podstawie wyliczono wysokość emerytury, która będzie wypłacana jej do końca życia. ZUS nie może skumulować tej kwoty i wypłacić jej jednorazowo: ustawodawca nie przewidział takiej sytuacji i takiego rozwiązania. W efekcie co miesiąc na konto emeryta rekordzisty wpływają 4 gr. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że ma darmowe konto, w innym wypadku musi do tej emerytury dołożyć.
Takiej i podobnej wysokości świadczenia to „dzieci” nowego systemu emerytalnego wprowadzonego w 1999 r., gdzie emerytura miała być wypłacana zgodnie z zasadą: ile oszczędzisz, tyle dostaniesz. Okazało się jednak, że 100 tys. Polaków od 1999 do 2019 r. nie opłaciło ani jednej składki. Większość z nich to kobiety ze Śląska, czyli najprawdopodobniej żony górników. I mężczyźni z okolic Płocka. Tego drugiego fenomenu ZUS nie potrafi wytłumaczyć. Dodatkowo 28,6 tys. Polaków pobiera świadczenie niższe niż 500 zł. A to dopiero początek wysypu głodowych emerytur. Osób, które pobierają świadczenia poniżej 500 zł, przybyło w tym roku o 31,3 proc.
Na drugiej stronie skali znajduje się mężczyzna, który pobiera co miesiąc 22,4 tys. zł emerytury. Jak podkreśla rzecznik ZUS Wojciech Andrusiewicz, ciężko na te pieniądze pracował: – Po 57 latach pracy przeszedł na emeryturę w wieku 81 lat. Rekordzista jest w bardziej elitarnym gronie. Kolejnych 11 osób pobiera świadczenie powyżej 15 tys. zł. A w sumie 427 – powyżej 10 tys. zł, wliczając w to wcześniej opisanych.