Prezes miał mieszane uczucia. Z jednej strony osobista satysfakcja, a z drugiej rozgoryczenie wynikiem – opowiada polityk z władz partii. Kaczyński niby miał powody do zadowolenia, bo był twarzą kampanii, nie musiał się chować, jak wcześniej, za plecami Beaty Szydło, a partia wygrała. Z drugiej strony nie krył rozczarowania, że w obliczu gigantycznych socjalnych transferów sejmowa większość nie stała się bardziej wyraźna. Był „stonowany” do tego stopnia, że następnego dnia wystąpił ponownie, aby wyraźniej podkreślić sukces swojej formacji.
Po ogłoszeniu oficjalnych wyników w centrali PiS przygotowano tabelę pocieszenia. Rozpisano, ile w każdym z 41 okręgów wyborczych PiS zdobył głosów w wyborach – cztery lata temu i teraz. Wtedy 5 711 687 Polaków postawiło na PiS, dziś 8 051 935. Ostatnia kolumna tabeli – wzrost poparcia – w każdym okręgu, jak na giełdzie, cała na zielono. Same wzrosty. Najwięcej wyborców PiS przybyło w okręgu kieleckim – prawie 114 tys., najmniej w łódzkim – trochę ponad 29 tys. – Najbardziej prezes zadowolony jest z przebicia naszych sufitów. Często powtarzał, że chciałby zbliżyć się do takiej liczby głosów, jaką zebrali w wyborach prezydenckich Lech Kaczyński, a później Andrzej Duda. To miało świadczyć o poszerzeniu elektoratu. I wreszcie to zrobiliśmy. Do rekordowego wyniku Andrzeja zabrakło nam teraz niecałe 600 tys. głosów – słyszymy od polityka z otoczenia prezesa.
Opór społeczny
Partyjni malkontenci odpowiadają: i co z tego, że PiS poprzebijał sufity, odniósł wiele zwycięstw, również w Polsce zachodniej, jak i tak zebrał wyraźnie mniej głosów niż cała opozycja. Mandatów w Sejmie nie przybyło (jest dokładnie tyle samo co cztery lata temu – 235), Senat przegrany, na Wiejską weszła Konfederacja, a koalicjanci Kaczyńskiego ze Zjednoczonej Prawicy podwoili zasoby, co może rodzić problemy.