Stażystka w moim brukselskim biurze (19 lat) była pod dużym wrażeniem tego, z jak ogromnym zaangażowaniem – i całkiem niezłą znajomością faktów – wielu jej kolegów stażystów z innych krajów Unii komentowało kolejne wyborcze zwycięstwo PiS: „Przecież oni są bardzo młodzi, Polska jest daleko, a tak przeżywają, że ten PiS znowu wygrał. Aż dziwne”. Otóż, to wcale nie powinno dziwić. Wielka Brytania wychodzi z UE, więc Polska staje się piątym co do wielkości państwem unijnym. To oznacza potencjalnie bardzo znaczący wpływ na całość struktury. Potencjalnie, bo polski rząd może w Radzie korzystać ze swojej siły albo też stać z boku i tylko pohukiwać z nadąsaną miną. Polscy parlamentarzyści w PE mogą pracować w komisjach, grupach roboczych, delegacjach czy intergrupach nad najlepszymi rozwiązaniami dla obywateli i przedsiębiorstw, dla ochrony klimatu, nad wspólną polityką zagraniczną i obronną. Ale mogą też siedzieć we własnym gronie i pojawiać się tylko wtedy, kiedy jest okazja komuś naubliżać (najchętniej Timmermansowi) i potem udostępniać te patriotyczne wyczyny na swoich profilach w mediach społecznościowych. Po brexicie Polska dostanie jedno miejsce więcej w PE, a tym 52. europosłem będzie znany specjalista od jenotów i egzorcyzmów Dominik Tarczyński.
Patrzą na nas, bo jesteśmy częścią nich. Bo razem jesteśmy jednym organizmem. Nie dziwi więc ten niepokój, że część tego organizmu to państwo, którego władze łamią wspólne zasady, w tym tę podstawową: trójpodział władzy. W ten sposób osłabia się całość. Nie zaskakuje więc, że prezydent Macron sprzeciwia się przyjmowaniu kolejnych państw naszego regionu do Unii. Najpierw wzmocnić i uporządkować, a potem dopiero rozmawiać o kolejnym rozszerzaniu – słychać coraz głośniej w Brukseli. A przecież mieliśmy być najsilniejszym krajem Unii w naszej części Europy… Po tych wyborach jeszcze trzeba na to poczekać.