Za nami parlamentarna pierwsza krew, przed nami prezydenckie drugie starcie, po którym przez lata trzeciego nie będzie. Jeżeli PiS ponownie nie zainstaluje Andrzeja Dudy w dużym Pałacu, to będzie musiał wszystkie plany zrewolucjonizowania Polski, które przed wyborami ogłosił prezes Kaczyński, zawiesić na kołku. Niepisowski prezydent na pewno zastosuje weto wtedy, gdy ta partia będzie zmieniała w kierunku autorytarnym ustawy ustrojowe. PiS zatem będzie musiał w swoim rozumieniu wegetować, grzęznąc w bagnie „imposybilizmu”. Ale to nie wszystko. Po przegranych przez partię rządzącą wyborach prezydenckich niechętni PiS-owi ludzie w aparacie państwowym odzyskają ducha, a dla zwolenników PiS, nawet tych przez tę partię awansowanych, przyjdzie czas chłodnej, oportunistycznej kalkulacji. Skoro partyjne słoneczko minęło już zenit i nieuchronnie zachodzi – a taki będzie odbiór przegranej w wyborach prezydenckich – to może nie należy być zbyt wyrywnym w realizacji partyjnych dyrektyw, bo „spisywane będą czyny i rozmowy” i przyjdzie za nie słono zapłacić, gdy władza rządowa się zmieni. Ale ten sam mechanizm zadziała w drugą stronę, w przypadku wygranej PiS. Po stronie opozycyjnej dojdzie do załamania morale, a w aparacie państwowym – z sądami, prokuraturą, policją, skarbówką i służbami specjalnymi włącznie – nasilą się oportunistyczne reakcje dostosowawcze: demokracja i konstytucja to bardzo ważne sprawy, ale żyć jakoś trzeba. Droga do powołania, dzięki narzędziom państwowym, „nowej elity ekonomicznej” zostanie otwarta.
Opozycji nie powinna usypiać przewaga 900 tys. głosów nad PiS w wyborach parlamentarnych. W sondażu prezydenckim Kantaru dla TVN w najlepszym dla opozycji wariancie Andrzej Duda wygrywa w drugiej turze stosunkiem 48 do 42 proc.