Pierwsze nieoficjalne reakcje na wynik wyborczy Lewicy – według exit poll 11,9 proc. – nie były nadmiernie entuzjastyczne. Liderzy oczywiście ogłaszali ze sceny sukces, ale spośród czterech odpowiedzi, które otrzymałem w niedzielę wieczorem na pytanie o ocenę wyniku od członków sztabu komitetu SLD, Wiosny i Razem, dwie były mocno niecenzuralne. Trudno się dziwić – ostatnie sondaże przedwyborcze dawały Lewicy 14–15 proc. Ostatecznie wynik wzrósł trochę w stosunku do exit poll (do 12,56 proc.), a działacze chyba częściej zaczęli dostrzegać, że powrót do Sejmu z dwucyfrowym wynikiem jest sporym osiągnięciem. W Razem wręcz zapanowała euforia, bo zdobycia sześciu mandatów niemal nikt się w tej partii nie spodziewał.
Czytaj także: Partie po wyborach dostaną miliony złotych. Ale nie wszystkie
Czym Lewica może sobie zjednać wyborców
Perspektywy dla Lewicy na nową kadencję są niezłe. Jej postulaty zwane zazwyczaj światopoglądowymi (choć dotyczą kwestii decydujących często o jakości życia ludzi, a nawet o możliwości jego dalszego trwania czy zdrowiu) mają poparcie znacznie wyższe niż ona sama. Jest tak w przypadku liberalizacji prawa aborcyjnego, którego według kwietniowego sondażu Kantaru dla „Gazety Wyborczej” chce 58 proc. społeczeństwa. W majowym badaniu CBOS 53 proc. poparło wprowadzenie do szkół edukacji seksualnej. 64 proc. (Kantar dla „Wysokich Obcasów”) opowiada się za ograniczeniem finansowania Kościoła z budżetu państwa. Mniejszym poparciem, według badania IBRiS dla „Rzeczpospolitej”, cieszą się postulaty środowisk LGBT – wprowadzenie jednopłciowych związków partnerskich (44 proc.), małżeństw homoseksualnych (32 proc.) i adopcji dzieci przez partnerów tej samej płci (tylko 12 proc., tego jednak Lewica w programie nie ma).
„Liberalizm ekonomiczny jest zjawiskiem przegrywającym w każdym elektoracie (PiS, PO, Lewica, PSL) z wizją państwa opiekuńczego, prowadzącego aktywną politykę społeczną opartą o dystrybucję dochodów” – taki wniosek z kolei pojawia się w głośnym raporcie „Polityczny cynizm Polaków” Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego. Podczas kampanii Lewica połączyła wątki „światopoglądowe” i socjalne w deklarację budowy „nowoczesnego państwa dobrobytu”. Jak mówili politycy SLD, Wiosny i Razem, miałoby ono być alternatywą wobec konserwatywnego państwa PiS, które potrafi rozdawać pieniądze, ale poprawić jakości usług publicznych już nie. Oczywiście, takie obietnice jak zwiększenie liczby lekarzy o 50 tys. w ciągu sześciu lat czy budowa miliona mieszkań w dekadę brzmiały abstrakcyjnie, a zawarta w programie tabelka wyjaśniająca źródła sfinansowania postulatów budziła spore wątpliwości.
Lewica jednak, w przeciwieństwie do Koalicji Obywatelskiej (która w kampanii potykała się o własne nogi), przedstawiła spójną wizję tego, o co chce walczyć. W PO panuje marazm ideowy, a szanse na zmianę tego stanu rzeczy bez wymiany przywództwa – o co właśnie zaczęła się batalia – jawią się jako nikłe.
Będzie wspólny lewicowy klub?
Lewica ma więc dobre „okoliczności ideowe” do wzrostu, a jej najpoważniejszy opozycyjny konkurent jest osłabiony. To jednak dopiero grunt, na którym Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń, Adrian Zandberg i spółka mogą budować. Na horyzoncie już widać pierwszą przeszkodę, czyli kwestię tworzenia wspólnego klubu. Niemal na pewno zdecydują się na to SLD i Wiosna i to te partie wspólnie wybiorą wicemarszałkinię (mówi się o Wandzie Nowickiej i Małgorzacie Sekule-Szmajdzińskiej) i szefa klubu (przypuszczalnie ktoś z Sojuszu, ale nie jego lider). W dalszej perspektywie chcą połączyć się w jeden organizm.
Zgodnie z przedwyborczymi założeniami własne koło poselskie chce tworzyć Razem. Działacze tej formacji są bowiem przywiązani do niezależności. Wielu z nich postrzega SLD jako partię konserwatystów, a Wiosnę jako grupę złych liberałów. Razemici są jednak w Sejmie zbyt mało liczni, by samodzielnie złożyć projekt ustawy, niezależność ta będzie więc raczej fikcyjna. A własne logo na stronach sejmowych? Z całym szacunkiem, kto słyszał o tym, że w Sejmie jest koło poselskie „Przywrócić prawo”? Albo koło Unii Polityki Realnej?
Podzielenie się tuż po wspólnej kampanii będzie niezrozumiałe dla wyborców, którzy nagrodzili zjednoczenie. Dla Razem skończy się zaś przypominaniem zalatujących naftaliną bon motów o tym, że jest znowu osobno. Przypuszczalnie wybrzmi też głośniej niż projekty ustaw dotyczących kwestii socjalnych, które Lewica chce składać na początku kadencji. Działacze Razem obawiają się, że wchodząc do wspólnego klubu, zostaną zdominowani przez SLD. I mają rację, Sojusz będzie najsilniejszy. Bo trzyma rękę na subwencji, bo jego struktury są większe, bo ma siedziby, których używa do zabezpieczania kredytów. Ale z własnym kołem Razemici nie będą mieli większego wpływu na lewą stronę sceny politycznej niż w klubie Lewicy (w którym łącznie z Wiosną mieliby jednomandatową przewagę nad SLD).
Tworzenie wspólnego klubu jest bardziej związkiem nieformalnym niż małżeństwem. Zawsze można podziękować i pójść w swoją stronę. Łączenie partii, do czego zmierzają SLD i Wiosna, to już zupełnie inna rozmowa. A czasem – jak pokazuje przykład składającej się z trzech formacji (PiS, Porozumienia i Solidarnej Polski) Zjednoczonej Prawicy – zupełnie niepotrzebna.
Czytaj także: Kwaśniewski, Czarzasty i nowe pokolenie