Kraj

Opozycja bierze Senat

Obrady Senatu obecnej kadencji. Czy w kolejnej przejmie ją opozycja? Obrady Senatu obecnej kadencji. Czy w kolejnej przejmie ją opozycja? M. Marchlewska - Kancelaria Senatu / Flickr CC by SA
Opozycyjny pakt senacki zdobył 51 mandatów, PiS i jego sojusznicy – 49. Większość w tej izbie nie oznacza realnej władzy, ale to ważny sukces symboliczny. Pozwala też wpłynąć na niektóre nominacje.

W wyborach do Senatu opozycja zawarła pakt: w większości okręgów partie nie wystawiły kandydatów przeciwko sobie, więc o mandat konkurowały tylko dwie osoby: przedstawiciel PiS i jednej z partii opozycyjnych. Choć w dotychczasowych wyborach do Senatu zawsze zwyciężała partia, która wygrywała wybory do Sejmu, tym razem strategia opozycji przyniosła rezultaty.

W procentach to wygląda fatalnie dla opozycji: PiS ma 44,56 proc., PO – 35,66, PSL – 5,72, a SLD – 2,28. W mandatach proporcja wygląda jednak inaczej – według nieoficjalnych danych opozycja zdobyła 51 miejsc, a prawica 49 (48 to kandydaci PiS, mandat uzyskała też Lidia Staroń, przeciwko której partia nie wystawiła kontrkandydata).

Czytaj także: PiS wygrywa wybory parlamentarne. Bierze większość?

Jak wyliczał politolog Piotr Maciej Kaczyński, w trzech okręgach walka toczyła się do samego końca: w podwarszawskim okręgu nr 40, gdzie Jolanta Hibner rywalizowała z Janem Żarynem, w śląskim okręgu nr 75, gdzie Gabriela Morawska-Stanecka walczyła z Czesławem Ryszką, i w konińskim okręgu nr 92, gdzie Paweł Arndt konkurował z Robertem Gawłem. We wszystkich starciach zwycięska okazała się opozycja. Wygrany Senat to dla opozycji ważny efekt psychologiczny. Ale czy daje realny wpływ na władzę?

30 dni na pracę

Przez ostatnie cztery lata politycy opozycji mogli sobie w parlamencie najwyżej pogadać. A i to nie bardzo, bo – szczególnie w Sejmie – odbierano im głos, uniemożliwiano składanie wniosków formalnych, dawano na wypowiedź 10 sekund, wykluczano z obrad. To niezwykle frustrujące nie tylko dla nich samych, ale i dla wyborców: bo co to za parlamentarzysta, który nic nie może, nic od niego nie zależy?

Czytaj także: PiS nie dostał mandatu do przejęcia całego kraju

Opozycja przynajmniej w Senacie będzie więc mogła korzystać z uprawnień parlamentarzysty: przyjmować poprawki do ustaw i uchwalać własne projekty. Tyle że Sejm zdominowany przez PiS bez trudu będzie je odrzucał. Nie można też skutecznie zablokować ustawy w Senacie, bo konstytucja stanowi, że jeśli nie zajmie on stanowiska w ciągu 30 dni – jest to równoznaczne z niewniesieniem poprawek.

Niemniej opozycja mogłaby przystopować legislacyjny walec PiS, który w ostatnich latach działał na zasadzie: wczoraj ustawę przyjął Sejm, dziś, bez poprawek, Senat, jutro podpisuje ją prezydent. Senat mógłby wykorzystać swoje 30 dni na rzetelną pracę, nie po nocach, na realną debatę, konsultacje. To się liczy. Także propagandowo. Nie byłyby już możliwe takie historie jak przyjęcie 23 grudnia 2015 r. nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym „na gwiazdkę” dla prezesa Kaczyńskiego.

W polityce liczą się też teatralne gesty. Tamten był demonstracją siły, miał przekonać, że opozycja nic nie może, tylko jątrzy, zatem jest zbędna. Nie byłyby też możliwe inne błyskawiczne pisowskie nowelizacje, jak antystrajkowe uchwalenie zmiany w ustawie oświatowej, dzięki której o dopuszczeniu do matury może decydować wójt.

Czytaj także: Rekordowa frekwencja. Prawie tak wysoka jak 30 lat temu

Senat dla obywateli

Większość w Senacie oznacza własnego marszałka i wicemarszałków. Od marszałka zależy porządek obrad, a więc to, nad czym i kiedy Senat pracuje. Marszałkowie mają dużą władzę. Widać to było po poczynaniach Kuchcińskiego – gdy przeniósł obrady do Sali Kolumnowej, żeby wykluczyć z obrad opozycję, jak wykluczał poszczególnych posłów opozycji, jak zamknął Sejm dla obywateli.

Adam Szostkiewicz: Zamach sejmowy

Oczywiście nie chodzi o to, żeby marszałek Senatu szedł w jego ślady, ale może otwierać Senat. Na przykład na młodzież – żeby uczyła się parlamentaryzmu, a w przyszłości chodziła na wybory. I na obywateli – żeby uspołeczniać rządzenie. Marszałek może wyrażać zgodę na rozmaite społeczne wydarzenia w Senacie. Na wystawy, na konferencje o tematyce „wyklętej” przez PiS. Może stworzyć z Senatu miejsce przyjazne dla obywateli, demokratyczną rzeczywistość alternatywną.

W ramach czynienia z Senatu przestrzeni przyjaznej obywatelom opozycyjny Senat mógłby się zgadzać na wysłuchania publiczne, które PiS w Sejmie praktycznie zablokował. Takie wysłuchanie to obywatelski udział w stanowieniu prawa, danie obywatelom poczucia podmiotowości.

Senat zajmuje się też kontaktami z Polonią. Może dawać dotacje organizacjom pozarządowym, a więc np. instytucjom kulturalnym czy mediom polonijnym – dbając o ich poziom, a przede wszystkim o to, by przekazywały informacje, a nie propagandę, i organizowały pluralistyczne debaty. Zmiana w świecie zaczyna się od zmiany w głowie.

Senat utrzymuje też stosunki bilateralne ze swoimi odpowiednikami w innych krajach, a więc prowadzi swego rodzaju politykę zagraniczną, która może jakoś łagodzić czy równoważyć nierzadko konfrontacyjną postawę polskiego rządu.

Skoro ważne są symboliczne gesty, to Senat może przyjmować własne rezolucje, oświadczenia, apele i opinie – np. rezolucję w sprawie historycznego znaczenia wyborów 4 czerwca. Takie akty nie są prawem, ale mają wymiar moralny. Są też sygnałem dla wyborców, że istnieje alternatywna siła polityczna.

Czytaj też: KO zadowolona z drugiego miejsca. Opozycja chce współpracować

Realna władza Senatu

Dzięki przejęciu Senatu można też nie dopuścić, żeby PiS obsadził na urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich posłusznego aparatczyka. Adam Bodnar kończy kadencję we wrześniu przyszłego roku. Jest zasada, że RPO – podobnie jak Rzecznik Praw Dziecka czy osoby sprawujące inne kadencyjne urzędy – pełni obowiązki do czasu wyboru następcy. Wynika to z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego: nie może być wakatu w konstytucyjnym organie. RPO wybiera Sejm „za zgodą Senatu”. A więc jeśli PiS uchwali w Sejmie nieodpowiedniego kandydata, Senat może zablokować jego nominację.

RPO nie ma realnej władzy, ale może badać sprawy, mając dostęp do dokumentów, i swoje wnioski upubliczniać. Może tworzyć raporty. A przede wszystkim ma autorytet. A Adam Bodnar ma też mocną pozycję za granicą jako w najwyższym stopniu profesjonalny i wiarygodny. Ma dobre kontakty m.in. z Europejskim Rzecznikiem Praw Obywatelskich i Komisarzem Praw Człowieka UE. Jego opinia liczy się w Unii, Radzie Europy i Komitecie Praw Człowieka ONZ. Dzięki Senatowi mógłby pozostać na stanowisku do czasu uchwalenia godnego następcy.

Senat może także nie zgodzić się na wybór prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych, prezesa IPN i prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Jednak to nie są urzędy konstytucyjne, więc PiS może zmienić ustawy o UODO, IPN i UKE i wykreślić z procedury nominacyjnej rolę Senatu.

Ewa Siedlecka: Polityk PiS ma chronić nasze dane osobowe

Senat wybiera także własnych przedstawicieli do KRRiT, Krajowej Rady Sądownictwa, Rady Polityki Pieniężnej. A także do Rady Mediów Narodowych, ale znowu: nie jest organem konstytucyjnym, więc PiS i tu może zmienić ustawę, wykreślając przedstawicieli Senatu. Posiadanie swoich ludzi w tych instytucjach nie będzie miało zasadniczego wpływu na ich działalność, ale zawsze daje możliwość debaty, a przede wszystkim społecznej kontroli działalności tych organów.

Senat może też zablokować referendum wnioskowane przez prezydenta. Według konstytucji to on zatwierdza – lub nie – zarówno samo referendum, jak i pytania, które mają być w nim zadane. Zatem jeśli prezydent znowu – jak w 2018 r. – będzie chciał zaistnieć na scenie politycznej jako inicjator referendum, musi się dogadać z Senatem, co zawsze dodaje tej izbie politycznej siły.

Senat wybiera i odwołuje ławników do Sądu Najwyższego. Znowu: to nie jest kompetencja konstytucyjna, tylko ustawowa – wystarczy zmienić ustawę i przerzucić to uprawnienie na Sejm.

Nasz prezydent – wasz premier

Z tej wyliczanki wynika, że przejęcie Senatu nie daje opozycji władzy, która mogłaby być realną przeciwwagą dla PiS. Miałoby przede wszystkim znaczenie propagandowe i symboliczne, co też jest nie do pogardzenia.

Poważny wpływ na władzę dałoby opozycji wygranie wyborów prezydenckich. Przede wszystkim – możliwość skutecznego wetowania ustaw, bo PiS nie będzie miał większości 276 głosów w Sejmie do odrzucenia takiego weta. Po drugie, prezydent mógłby zastopować zmiany kadrowe w sądownictwie, odmawiając zaprzysiężenia sędziów nominowanych przez neo-KRS.

Prezydent ma wpływ na resort obrony, w tym na generalskie nominacje – przez dwa lata widzieliśmy starcia Andrzeja Dudy z ministrem obrony Antonim Macierewiczem. I na politykę zagraniczną. Bez ratyfikacji przez prezydenta nie da się zawierać ani wypowiadać umów międzynarodowych – w tym przynależności do Unii Europejskiej. Ta władza powoduje, że jest partnerem do poważnych negocjacji politycznych z rządem. Może stawiać warunki.

Ma inicjatywę ustawodawczą i możliwość animowania i wspierania akcji społecznych i edukacyjnych, a także wspierania organizacji społeczeństwa obywatelskiego, który to temat zawłaszczył PiS, tworząc Narodowy Instytut Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Objęcie zaś prezydentury przez kandydata opozycji w połączeniu z kontrolą „niePiSu” nad Senatem pozwalałoby na organizowanie referendów.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną