Równie dobrze debata mogłaby się w ogóle nie odbyć, gdyż nie wydarzyło się w jej trakcie absolutnie nic interesującego. Ot, spotkało się sześciu raczej przypadkowo dobranych panów, aby kolejny raz wyrecytować partyjne przekazy. I nawet nie potrafili porządnie się pospierać, przeważnie zresztą zwracali się wprost do odbiorcy po drugiej stronie ekranu. Wedle niezbyt wyrafinowanego schematu, że my jesteśmy super, a tamci do kitu.
Zmarnowana szansa
Szkoda więc zmarnowanej szansy, gdyż prawdziwa debata mogłaby rozruszać tę niemrawą kampanię. Prawdziwa – czyli jaka? Z faktycznymi liderami, możliwością pełnego wyłożenia racji i wchodzenia w interakcje, wspólnie ustalonym zestawem tematów itd. Według słownika PWN debata jest „poważną i długą dyskusją na ważny temat”. Wtorkowe widowisko nie miało z tym nic wspólnego. Było niepoważne, pospieszne i ślizgało się po powierzchni partyjnych narracji. Szkoda czasu.
Stało się tak przede wszystkim za sprawą PiS, który wyraźnie już gra na dowiezienie wyniku do końca meczu i minimalizuje wszelkie czynniki ryzyka. Z oddelegowanym do debatowania figurantem Jackiem Sasinem liderom opozycji nie wypadało debatować, więc i oni posłali dublerów. Za wyjątkiem Władysława Kosiniaka-Kamysza, który przybył osobiście. Co akurat nie było zaskoczeniem, gdyż szef PSL lubi uchodzić za prymusa, a poza tym jego partia walczy o przeżycie.
Czytaj więcej: Jeździmy z PiS po kraju
Pytania pisano na Nowogrodzkiej?
Nad bezpieczeństwem rządzących czuwał też organizator i gospodarz debaty, czyli TVP. Pytania zostały tak sformułowane, jakby pisano je na Nowogrodzkiej. Już w pierwszym, o utrzymanie programu 500 plus, zawarta została czytelna sugestia, że po wyborach pieniądze przestaną wpływać. To główna teza propagandy PiS na ostatnim etapie kampanii. Również pozostałe pytania – o związki partnerskie i prawo do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, proamerykańską politykę zagraniczną, postulat zrównania dopłat dla rolników – współgrały z kampanijnymi przekazami PiS.
W założeniu Sasin miał więc podkreślać epokowe osiągnięcia swego rządu oraz insynuować przeciwnikom niecne zamiary. Tamci zaś – zwłaszcza reprezentujący KO Borys Budka – nieustannie meandrować, wić się i kluczyć. Niespecjalnie to jednak wyszło, gdyż propaganda sukcesu w wykonaniu Sasina okazała się wyjątkowo toporna i pozbawiona wdzięku. Z kolei Budka po prostu recytował oświadczenia, w najmniejszym stopniu nie przejmując się treścią pytań. Zastawionych pułapek dzięki temu uniknął, choć widzom niewiele pewnie zostało w głowach z występu przedstawiciela głównej siły opozycyjnej.
Czytaj więcej: Nie wiesz, na kogo głosować? Sprawdź, do której partii ci najbliżej
Logiczne zwieńczenie kampanii
To samo można powiedzieć o wszystkich pozostałych uczestnikach. Gdyby to oglądał przybysz z obcych stron, nie dowiedziałby się niczego o polskiej polityce, istotnych podziałach, kluczowych emocjach. W tym sensie owa nikomu niepotrzebna debata stanowi całkiem logiczne zwieńczenie mijającej kampanii. W najmniejszym stopniu nieodnoszącej się do tego, co jest stawką tych wyborów, czyli przyszłego modelu ustroju i państwa.