Według premiera Mateusza Morawieckiego to brak mechanizmów kompensacyjnych był głównym powodem polskiego weta na czerwcowym posiedzeniu Rady Europejskiej w sprawie osiągnięcia do 2050 r. tzw. neutralności emisyjnej. Niespełna tydzień później wiceminister energii Tomasz Dąbrowski oszacował koszty transformacji energetycznej na 900 mld euro, domagając się od UE „pewnego rodzaju mechanizmu kompensacyjnego, stanowiącego ekwiwalent kosztów, które musimy ponieść, lub przynajmniej zbliżonego do nich”. W czasie niedawnego spotkania unijnych ministrów energii Krzysztof Tchórzewski powołał się na bliżej nieokreślone analizy, według których koszty te mają wynieść między 780 a 915 mld euro.
Te liczby wzbudzają istotne wątpliwości. Nie tylko nie jest jasne, na jakich założeniach się opierają, ale również czy zawierają koszty niezmiernie drogiej modernizacji polskiej energetyki w przypadku kontynuacji obecnej ścieżki rozwoju. Ponadto dyskusja na temat neutralności emisyjnej ignoruje znaczne i wielorakie korzyści odejścia od węgla.
Jasne jest, że przedstawianie takich liczb ma służyć uzyskaniu wsparcia UE. Ponad 675 mld zł, które Polska otrzymała w ciągu ostatnich 15 lat, dowodzi, że wspólnota jest gotowa wesprzeć nas także w drodze do neutralności emisyjnej. Jednak podawanie kosztów bez jakiegokolwiek uzasadnienia oraz ignorowanie dodatkowych korzyści nie zwiększy wsparcia Unii. Raczej doprowadzi do dalszego osamotnienia Polski w negocjacjach nad europejską długoterminową strategią klimatyczną.
Czytaj też: Edwin Bendyk o klimacie, emocjach i wielkiej polityce
Wyliczenia Polski i trzy błędy
Biorąc pod uwagę, że koszty energii odnawialnej w ostatnich latach spadły do poziomu paliw kopalnych – a jest to trend, którego kontynuacji, a nawet przyspieszenia należy się spodziewać – suma 900 mld euro zaskakuje. Jednym z powodów tak wysokich szacunków może być założenie, że istniejąca infrastruktura oparta na paliwach kopalnych zostanie w bardzo krótkim okresie i przy obecnych kosztach zastąpiona infrastrukturą opartą na źródłach odnawialnych. Założenie to zawiera jednak trzy zasadnicze błędy.
Po pierwsze: istniejąca infrastruktura starzeje się i tak czy inaczej musiałaby zostać zmodernizowana lub zastąpiona. Po drugie: cel neutralności emisyjnej nie oznacza odejścia od paliw kopalnych z dnia na dzień, ale w ciągu 30 lat. Ceny odnawialnych źródeł energii są poniżej cen energii z paliw kopalnych, więc ten trend jeszcze się zaostrzy, bo koszty użycia węgla, ropy i gazu będą rosły w miarę wyczerpywania się zasobów. Zastępowanie paliw kopalnych odnawialnymi i coraz tańszymi alternatywami nie tylko nie spowoduje wzrostu kosztów, ale może wręcz je obniżyć. Dodatkowe koszty mogą wynikać z konieczności rozwoju magazynów energii, ale również w tym przypadku redukcja wydatków w ostatnich latach jest imponująca.
Po trzecie: odejście od paliw kopalnych znacznie zmniejszy koszty dotychczas nieuwzględniane w rachunku ekonomicznym, zwłaszcza te wynikające z zanieczyszczenia powietrza, przyczyniania się do zmian klimatycznych, degradacji gruntów i wód. Dodatkowe korzyści, również ekonomiczne, nie mogą być ignorowane.
Czytaj też: Baśnie Morawieckiego. Nie będzie miliona aut elektrycznych
Czy polskie emisje mają znaczenie?
Głównym powodem dekarbonizacji gospodarki jest oczywiście zmniejszenie wkładu Polski w zmiany klimatyczne na świecie. Można argumentować, że przy emisjach wynoszących mniej niż 1 proc. emisji globalnych nawet całkowita rezygnacja z paliw kopalnych byłaby bez znaczenia i niewarta wysiłku. To błędne założenie.
Po pierwsze: takie defetystyczne podejście może być stosowane przez wszystkie kraje, co skazywałoby nas na wspólne samobójstwo. Mechanizm przedstawiania i aktualizacji zobowiązań w ramach porozumienia paryskiego powoduje, że poziom ambicji jednego państwa ma wpływ na ambicje innych. Te kraje, które pierwsze pokażą nowe cele klimatyczne, utorują drogę innym, pokazując, jak wysoko – albo jak nisko – należy mierzyć.
Po drugie: dekarbonizacja w jednym kraju prowadzi do rozwoju technologii, a następnie poprzez efekt ekonomii skali obniża jej koszty. Wtedy mogą być one wykorzystywane gdzie indziej. Przykładem rozwój energetyki wiatrowej w Danii w latach 80. i słonecznej w Niemczech na początku stulecia. Obecnie stały się one najtańszymi źródłami energii w większej części świata. Jest miejsce dla wielu innych technologii, poprzez które polscy naukowcy i przedsiębiorcy mogą przyczynić się do globalnej redukcji emisji – ale tylko gdy będą mieli szansę na ich wdrożenie i rozbudowę.
Wreszcie: skala cierpień, jakie spowodują zmiany klimatyczne w postaci klęsk susz, powodzi, huraganów i niedoborów wody, oznacza, że każdy wysiłek na rzecz redukcji emisji ma znaczenie.
Czytaj też: Tak niszczymy wybrzeże
Zmiana wizerunku Polski
Według Eurostatu w 2017 r. 38 proc. surowców energetycznych zużytych w Polsce pochodziło z importu. Było to o 8 proc. więcej niż w 2016. Nie ma jeszcze ostatecznych danych za 2018 r., ale znaczny wzrost importu węgla pozwala sądzić, że obywatele wydali jeszcze więcej pieniędzy na subsydiowanie rządów nie zawsze działających zgodnie z naszymi interesami. A ponieważ budowa nowych kopalń węgla jest prawie niemożliwa ze względu na brak finansowania i opór społeczny, zależność Polski od importu surowców energetycznych będzie się zwiększała i będzie nas coraz więcej kosztować. Dekarbonizacja gospodarki spowodowałaby, że pieniądze płynęłyby nie do Moskwy, ale do rodzimych firm, prosumentów lub spółdzielni energetycznych, i przyczyniały się do wzrostu gospodarczego.
Odnawialne źródła energii tworzą nie tylko więcej miejsc pracy, niż stracimy ich w sektorze paliw kopalnych, ale miejsca te mogłyby powstać na obszarach wiejskich, gdzie większość OZE będzie instalowana. Rozwój rozproszonych źródeł odnawialnych – wraz z technologiami magazynowania – może zmniejszyć nierówności gospodarcze, zwłaszcza między wschodem i zachodem Polski.
Oprócz korzyści ekonomicznych przyspieszona dekarbonizacja oferuje wiele innych, takich jak poprawa jakości powietrza, a tym samym zmniejszenie śmiertelności i zachorowalności wynikającej z jego zanieczyszczenia, przywództwo technologiczne, np. w zakresie inteligentnej integracji sektorowej lub niskoemisyjnych środków transportu. Nie bez znaczenia byłaby poprawa wizerunku Polski postrzeganej jako kraj ugrzęzły w strukturze energetycznej XX w. i hamujący wspólne wysiłki na rzecz walki ze zmianami klimatu.
Czytaj też: A może międzynarodowa okupacja Amazonii?
Europo, pomóż i zapłać!
Dekarbonizacja gospodarki jest postrzegana przez niektórych jako coś, do czego Polska jest zmuszona ze względu na członkostwo w UE. Linia narracyjna rządu zdaje się sprowadzać do zdania: „jeśli chcą, byśmy się zdekarbonizowali, powinni za to zapłacić!”.
Członkostwo w UE oznacza dostęp do znacznych środków finansowych na badania, rozwój, implementację nowych technologii oraz pomoc w poniesieniu kosztów transformacji. Jednak domaganie się od Unii ogromnych sum, których nie uzasadnia żadna rzeczowa analiza, przy jednoczesnej budowie nowej elektrowni w Ostrołęce i zachęcaniu młodych ludzi do podejmowania pracy w górnictwie, naraża polski rząd co najwyżej na życzliwe uśmiechy w Brukseli. Cokolwiek więcej byłoby przyznaniem się europejskich urzędników do sporej dozy naiwności.
Ostatnie 15 lat pokazuje, że Unia jest gotowa pomóc – również finansowo. Jednak musi w tym celu być traktowana poważnie. Domaganie się ogromnych pieniędzy na transformację i zdecydowany opór ministra Tchórzewskiego przeciw podniesieniu celu OZE dla Polski – mogą zaskakiwać. Unia poradzi sobie z transformacją energetyczną bez naszej zgody. Ale Polska naraża się na osamotnienie i zmarnowanie ogromnej szansy na aktywne uczestnictwo w kolejnej rewolucji przemysłowej – tym razem na własne życzenie.
Dr Andrzej Ancygier jest ekspertem do spraw polityki energetycznej i klimatycznej w Climate Analytics oraz wykładowcą na berlińskim oddziale Uniwersytetu Nowojorskiego.