MON planuje ponoć zakup amerykańskich rakiet przeciwradiolokacyjnych, które torują drogę samolotom bojowym w gąszczu systemów przeciwlotniczych potencjalnego wroga. Dobrze, że resort nie uległ manii „czapki niewidki” myśliwca F-35A, bo ta może akurat nie wystarczyć (we wtorek departament stanu USA poparł możliwość sprzedaży Polsce 32 takich maszyn, potrzebna jest jeszcze zgoda Kongresu).
Na razie to werbalne zainteresowanie, o czym donosi zwykle dobrze poinformowany portal Defence24.pl. Byłaby to ważna zapowiedź bardziej kompleksowego i systemowego podejścia do prowadzenia działań powietrznych w obronie Polski. A dziś zwycięstwo w powietrzu to bezwzględny warunek wygrania wojny. Tak jak osiągnięcie przewagi informacyjnej we wszystkich domenach: na lądzie, morzu, w powietrzu właśnie, w działaniach specjalnych (wojna nieregularna), cyberprzestrzeni, walce psychologicznej i w kosmosie. Jeśli to pominiemy, to śmiało możemy oddać czołgi na złom, samoloty przekazać do dyspozycji WOŚP, a żołnierzom proponować pracę w agencjach ochrony.
Czytaj także: Wojsko dostało rozkaz. Oszczędzać!
Radar na rakiety
Termin „pocisk przeciwradiolokacyjny” większości ludzi nic nie mówi. Tymczasem radary, wysyłające fale radiowe bardzo wysokiej częstotliwości w celu zlokalizowania różnych obiektów w powietrzu, na lądzie, morzu, a nawet w kosmosie, są szeroko stosowane.