Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Koszmar dla środowiska i klimatyczny denializm

Cztery lata rządów PiS: Koszmar dla środowiska

TSUE uznał, że tnąc w puszczy, rząd PiS złamał obowiązujące w Unii prawo ochrony. TSUE uznał, że tnąc w puszczy, rząd PiS złamał obowiązujące w Unii prawo ochrony. Marcin Onufryjuk/Greenpeace / Flickr CC by 2.0
Na polu ochrony środowiska PiS zignorował rzeczywistość i w konsekwencji zderzył się ze ścianą.

PiS uznał, że najbardziej wydajna dla niego będzie postawa eksploatacyjna, potraktował środowisko jak zasób służący rozwojowi gospodarczemu. To nie jest podejście szczególnie oryginalne, stało się naturalnym wyborem prawdopodobnie wszystkich obecnie rządzących populistów. Pociąga, bo idzie na przekór dotychczasowej polityce ochrony tego, co przyrodniczo cenne, i pozwala rządzącej ekipie starać się udowodniać sprawczość.

Minister tnie puszczę

Patrzcie, mówi taki rząd, nas nie ograniczają narzucone z zewnątrz albo przyjęte przez tamtych mięczaków, naszych poprzedników, zasady ochrony przyrody. Nam nikt nie będzie dyktował, jak korzystać ze skarbów naszych lądów czy wód. Takie stanowisko zajmował pisowski minister środowiska, tnący Puszczę Białowieską Jan Szyszko. Jak echo powtarzają je obracający wniwecz Amazonię prezydent Brazylii Jair Bolsonaro i prezydent USA Donald Trump, który chce wiercić za ropą naftową w pierwotnych lasach Alaski.

Zyski są oczywiste, trafia się do wrażliwości wielu wyborców i ma się szansę zdystansowania do lewicy, mającej obecnie ochronę przyrody na sztandarach. Jest i mankament: to zwolennicy polityki zwiększonej ochrony na poparcie swoich racji sięgają po ekspercką wiedzę, uzyskaną metodą naukową. Bo zarządzanie środowiskiem może być problemem wybitnie złożonym, ale skutki obchodzenia się z nim są stosunkowo łatwe do zaobserwowania, zmierzenia i pchnięcia w świat za pośrednictwem mediów społecznościowych. Na zdjęciach satelitarnych widać skalę wyrębu nawet w najdzikszych zakątkach odległych lasów. Na zwykłych zdjęciach widać drzewa wycięte w miastach i plastik dryfujący na środku oceanu. Można zmierzyć jakość powietrza i odczyt ten dostępny jest dla każdego. Tak samo dostępny jest opis skutków zdrowotnych zanieczyszczeń i przewidywane przez naukę skutki, np. wzrost poziomu dwutlenku węgla w atmosferze.

Czytaj także: Z życia leśnika z puszczy karpackiej

Bażanty do odstrzału, drzewa do wycięcia

PiS postanowił zawalczyć z faktami, przeciwstawiając im własną narrację. Doskonale odnalazł się tu prof. Jan Szyszko, zdymisjonowany na półmetku kadencji, gdy okazało się, że jest dla ekipy rządowej obciążeniem. Jako minister środowiska (z urzędu nadzoruje służby chroniące przyrodę i wiele z tych, które je eksploatują) wziął np. udział w „polowaniu”, podczas którego niewielka grupa strzelców zabiła kilkaset bażantów wypuszczanych z klatek wprost pod lufy.

Powoływał się na biblijny nakaz czynienia sobie ziemi poddaną, święte prawo własności, tradycje polskiego myślistwa, eksperckość leśnictwa, dobre intencje rolnictwa. Jednocześnie nie uznawał nakazów prawa, w tym europejskiego, ani argumentów specjalistów, którzy krytykowali jego decyzje i przedstawiali konkretne dowody na to, że minister mija się z prawdą w opisie stanu przyrody oraz proponuje niebezpieczne recepty na to, co z nią można lub powinno się robić.

Taka postawa doprowadziła do druzgoczącego dla PiS i RP orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie Puszczy Białowieskiej. Trybunał uznał, że tnąc w puszczy, rząd złamał obowiązujące w Unii prawo ochrony. Z kolei polskie sądy taśmowo oddalają pozwy o ukaranie działaczy organizacji społecznych, którzy sięgając po metody obywatelskiego nieposłuszeństwa, blokowali wycinkę.

PiS niemrawo walczył z poważnymi problemami, jak zimowy smog i uzależnienie od węgla (w znacznej części importowanego z Rosji). Ochoczo tworzył za to problemy nowe. Miliony drzew poszły pod topór na mocy tzw. lex Szyszko, zezwalającej na niekontrolowaną wycinkę drzew na prywatnych posesjach. Chaotycznie informował o walce z afrykańskim pomorem, śmiertelnym dla świń. Dziki uczestniczą w jego przenoszeniu, więc rząd, broniąc hodowców trzody, nakazał dziczą eksterminację, ale plątał się w podaniu precyzyjnej liczby zwierząt przeznaczonych do zabicia.

Czytaj także: Ile kosztuje puszcza

Szakale na celowniku, a rzeki do żeglugi

Już sama zapowiedź wybicia dzików nie przysporzyła sympatyków myśliwym. Przeciwnie, tzw. łowiectwo nigdy nie miało w Polsce tak złej opinii. Choć wiadomo, że za polowaniami nie przepada sam prezes partii, to niezrażony tym pisowski rząd lub jego doradcy lansowali regularnie pomysły polowań na chronione gatunki zwierząt, co wykorzystywały organizacje pozarządowe i współpracujący z nimi naukowcy. Sprzeciwiali się komercyjnym polowaniom na żubry, zakończeniu tzw. moratorium na strzelanie do łosi, wznowieniu prawa polowania na wilki. Ostatnim kuriozum jest plan łowiecki na sezon 2019/20, pozwalający zabić ponad tysiąc szakali złocistych. Przy czym stwierdzono ich w Polsce ok. 10, ale są za to bardzo podobne do wilków, co budzi zrozumiałe podejrzenia o to, że chodzi o wzięcie na cel właśnie ich.

Zagrożeniem będzie realizacja pisowskiej koncepcji regulacji rzek, w tym Wisły, ostatniej tak dużej i względnie dzikiej rzeki w naszej części Europy, i przystosowania ich do żeglugi. Projektu nie dokończono w PRL, PiS deklaruje jego pociągnięcie. Przedsięwzięcie nie ma sensu gospodarczego, zmagamy się z deficytem wody, ale kotlet odgrzewany jest i na założeniach geopolitycznych (jak droga morska do Morza Czarnego), i interesach tych, którzy mieliby betonować doliny rzeczne. Dla przyrody byłby to koszmar. Być może skończy się na zapowiedziach, jak w przypadku przekopu Mierzei Wiślanej, który zabuksował w wydmach.

Czytaj także: Jak premier nad Biebrzą straszył wilkami

Zieloni w Polsce nie tak mocni jak w Europie

Trzeba PiS zaliczyć na plus, że jego dokonania, w tym klimatyczny denializm, obudziły przyrodniczo przynajmniej część Polaków. Nałożył się na to globalny trend troski o stan żywej części planety i także w codziennych polskich dyskusjach obecne są obawy związane z postępem zmiany klimatu, wzrostem częstotliwości gwałtownych zjawisk pogodowych, ekspresowym wymieraniem gatunków, wpływem zimowego i letniego smogu, zanieczyszczeniem plastikiem, wylesieniem czy zanikaniem pszczół. Lęki te przekładają się m.in. na coraz głośniej wypowiadane oczekiwania, by bardziej o środowisko dbać czy przekształcać je w mniejszym stopniu.

Prezentu danego przez PiS nie zdołały wykorzystać pozostałe ugrupowania polityczne. O ile w Europie Zachodniej ruch zielonych zaczyna wyrastać na drugą–trzecią siłę, to w Polsce nie wyszedł poza fazę kiełkowania z nasionka. Polskie partie albo nie umiały, albo nie chciały wejść w ekologię. Pewnie znają badania, z których wynika, że w Polsce stosunek do ochrony przyrody nie koreluje z poparciem dla poszczególnych partii. Brak takiego sprzężenia objaśniałby, dlaczego w najgorętszych sporach wokół ekologii polityków wyręczali zwykli obywatele.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną