Minister środowiska Henryk Kowalczyk kilka godzin po wystąpieniu awarii zwraca uwagę, że ogarnęło go „przerażenie” na wieść o kontrolowanym zrzucie ścieków. „To katastrofa ekologiczna” – ogłosił. Jeśli więc mamy do czynienia z katastrofą – potencjalnie bardzo groźnym zdarzeniem – nie może dziwić, że minister Błaszczak już parę godzin później deklaruje, że „Wojsko Polskie jest gotowe, aby pomóc w walce ze skutkami skażenia Wisły przez warszawskie ścieki. Żołnierze mogą dystrybuować pitną wodę i badać poziom skażenia”. Dla mnie – jako zwykłego obywatela – to jasny sygnał, żeby przedsięwziąć nadzwyczajne środki chroniące mnie i moją rodzinę przed skutkami tej „katastrofy”.
Nic na temat katastrof ekologicznych
Na stronach Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego szybko znajduję zasady postępowania na wypadek katastrof. Niestety, nie ma w nich nic na temat katastrof ekologicznych. Zaczynam więc pilnie szukać innych informacji. Nie jestem sam – Google donosi, że fraza „oczyszczalnia Czajka” 28 sierpnia trafia na drugie miejsce na liście „wyszukiwań zyskujących popularność”. Twitter też zaczyna się nagrzewać – według profilu „Polityka w sieci” tagi #ścieki i #Warszawa notują ponad 3-mln zasięg generowany przez 5,6 tys. wzmianek.
Problem w tym, że zamiast cennych wskazówek na temat przeciwdziałania skutkom katastrofy znajduję ślady innej katastrofy – braku jakiejkolwiek wiarygodności polityków i służb odpowiedzialnych za nasze bezpieczeństwo. Gwoździem do tej trumny było wystąpienie Marka Suskiego, szefa gabinetu premiera, któremu warszawska awaria przypomina „sytuację katastrofy w Czarnobylu”.
Czytaj także: Raport na temat zmian klimatycznych. 12 lat do katastrofy
Kontrowersyjny system oczyszczania ścieków
Awaryjne zrzuty ścieków wzbudzają kontrowersje na całym świecie. Jesienią 2018 r. władze kanadyjskiego Montrealu podjęły decyzję o zrzucie 8 mld litrów ścieków wprost do rzeki Świętego Wawrzyńca. To nie było działanie wynikające z awarii, ale mające na celu jej wyprzedzenie. Konieczne było osuszenie kolektorów, by możliwe było przeprowadzenie niezbędnych prac konserwacyjnych.
Kontrowersje wynikały nie tylko z potencjalnych konsekwencji tak dużego zanieczyszczenia środowiska naturalnego. Miasto zostało przyłapane na próbie przeprowadzenia całej operacji bez niezbędnej debaty. Na planowany zrzut ścieków zwróciła uwagę lokalna opozycja. Nie bez znaczenia było też to, że zrzut miał nastąpić w przeddzień krajowych wyborów. W sprawę wtrącił się więc rząd federalny, który wymusił przesunięcie rozpoczęcia zrzutu o trzy i pół tygodnia. Ten czas miał zostać wykorzystany na dopracowanie operacji i – co najważniejsze – przygotowanie mieszkańców i przedsiębiorców na jej konsekwencje.
Władze Montrealu zaczęły więc rozmawiać – kampania informacyjna zwracała uwagę na potencjalne niebezpieczeństwa i jednocześnie wyjaśniała wszystkim zainteresowanym, jak działa system oczyszczania ścieków. Informowano, że jakość oczyszczania zależy również od mieszkańców – wrzucanie do kanalizacji pieluszek, nawilżanych chusteczek, podpasek czy prezerwatyw pogarsza trwałość instalacji i naraża na konieczność ponawiania zrzutów.
Czytaj także: Rząd chce zmieniać nasze rzeki w kanały żeglowne
Potrzebne wsparcie obywatelskie dla okolic Wisły
W Warszawie mieliśmy do czynienia z awarią. Nagła konieczność zrzutu ścieków wprost do Wisły nie pozwoliła na przygotowanie środków zaradczych. Szczęście w nieszczęściu, że oczyszczalnia „Czajka” działa dopiero od siedmiu lat i miasta położone w dole Wisły – jak Płock – dysponują jeszcze technicznymi możliwościami oczyszczania wody, które stosowały wówczas, gdy część warszawskich ścieków – bez ogłaszania żadnej katastrofy – trafiała do rzeki.
Oczywiście wciąż istnieje realne niebezpieczeństwo drastycznego pogorszenia się stanu lokalnej przyrody. W polskich warunkach trudno jednak się zorientować, jakie one rzeczywiście będą i co my jako obywatele możemy w tej sytuacji zrobić. Jedną kwestią jest ochrona własnego zdrowia. Drugą powinno być obywatelskie wsparcie w tej trudnej sytuacji dla wszystkich mieszkańców miast położonych nad Wisłą.
Czytaj także: PiS chce uregulować Bug?
Rząd i samorząd walczą nad Wisłą
Tymczasem mamy do czynienia z dwiema wersjami oceny sytuacji. Rządowa eskaluje napięcie, stołeczna próbuje uspokajać. Komu mam wierzyć? Czy rzeczywiście – jak mówi warszawski radny PiS Sebastian Kaleta – spacerując nad Wisłą, wystawiam się na „zagrożenie”? Na czym polega to „wielkie niebezpieczeństwo”, o którym w czwartek mówił Henryk Kowalczyk? Czy chodzi o możliwość rozstroju żołądka spowodowanego wypiciem skażonej wody, jak informuje z kolei Paweł Ciećko, główny inspektor ochrony środowiska? Może rzeczywiście pomoc wojska nie jest potrzebna, jak stwierdził prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Dlaczego więc w komentarzu Mariusz Błaszczak uznał, że to „dowód ignorancji i braku szacunku dla ludzi”? I dlaczego dodał, że „zagrożeni są nie tylko warszawiacy, ale też mieszkańcy Mazowsza, Kujaw i Pomorza”?
Mimo że obecna sytuacja polityczna przyzwyczaiła nas do obniżenia standardów, a nadchodzące wybory dodatkowo utrudniają sprawę, to wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego tak ważna sprawa jak awaria oczyszczalni ścieków w największym polskim mieście położonym przy najważniejszej polskiej rzece tak szybko stała się tematem walki o sondażowe punkty.
Katastrofa – jeśli rząd chce się trzymać tej terminologii – powinna pociągnąć za sobą działania, które dla mnie jako obywatela będą rzeczywiście pomocne i rzetelne. Tymczasem wygląda na to, że gdy sprawa dotyczy miasta, w którym obywatele wybrali opozycyjnego wobec rządu polityka, to sprawa szybko się zmienia w „katastrofę Trzaskowskiego”, a działania rządu stają się konkurencyjne wobec działań władz samorządowych. A to już naprawdę jest przerażające.
Czytaj także: Rusza machina wyborcza. Krótka kampania sprzyja PiS