Tydzień temu posłowie PiS złożyli do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie przepisu, na podstawie którego Naczelny Sąd Administracyjny pod koniec czerwca nakazał ujawnienie podpisów na listach poparcia dla kandydatów do nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Wnioskują też, by TK zawiesił wykonanie wyroku do czasu, aż sam rozpatrzy sprawę. Trybunał, dowodzony przez „odkrycie towarzyskie” prezesa Jarosława Kaczyńskiego, nawet nie musi się zająć osądzeniem sprawy – nie ma żadnych terminów. Wystarczy, że zawiesi wyrok NSA, i kancelaria Sejmu będzie miała pretekst, by list nie ujawniać.
Czytaj też: Jak korumpuje się prokuratorów
PiS atakuje wyrok Trybunałem Przyłębskiej
Wcześniej ten pretekst dał marszałkowi Sejmu działacz PiS Jan Nowak, wybrany przez partię prezesem Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO). On także wstrzymał wykonanie wyroku i stwierdził, że będzie badał jego zgodność z RODO, czyli unijnymi przepisami o ochronie danych osobowych. I już nawet wstępnie – w odpowiedzi rzecznikowi praw obywatelskich Adamowi Bodnarowi – stwierdził, że wyrok jest niezgodny z prawem, bo „złożenie podpisu na liście poparcia nie stanowi powierzenia zadania publicznego, nie stanowi również wykonania jakiegokolwiek obowiązku sędziego w ramach sprawowania władztwa publicznego”, a jego zdaniem tylko w takich przypadkach można byłoby ujawnić dane.
Sprawa z prezesem UODO jest cienka. Po pierwsze dlatego, że żaden organ administracji nie może badać zgodności z prawem wyroku sądu. Po drugie, sąd jest „najwyższym biegłym” i nawet gdyby przed wydaniem wyroku miał opinię prezesa UODO, i tak nie musiałby się do niej zastosować. A po trzecie, o tym, co jest, a co nie jest zgodne z unijnym prawem, orzekać może tylko Trybunał Sprawiedliwości UE. A więc decyzja Nowaka nie miałaby znaczenia prawnego. W tej sytuacji PiS postanowił użyć Trybunału Konstytucyjnego. Na czym się oparł?
NSA orzekł, że podpisy są „informacją publiczną” w rozumieniu ustawy o dostępie do informacji publicznej i podlegają ujawnieniu. Odrzucił argumenty kancelarii Sejmu, że art. 11c ustawy o KRS zakazuje ujawniania list. Przepis brzmi tak: „Zgłoszenia kandydatów na członków Rady Marszałek Sejmu niezwłocznie przekazuje posłom i podaje do publicznej wiadomości, z wyłączeniem załączników”. Załącznikami są właśnie listy poparcia. NSA ocenił, że przepis nie zakazuje ujawnienia list na żądanie obywatela powołującego się na ustawę o dostępie do informacji, a jedynie nie przewiduje automatycznego przekazania ich posłom ani powieszenia na stronie Sejmu.
Posłowie PiS właśnie od tej strony zaatakowali wyrok. Skarżą do TK art. 11a, twierdząc, że interpretacja, jakiej dokonał NSA, jest sprzeczna z konstytucyjnym prawem do prywatności.
Czytaj też: Prokuratura Ziobry chce rządzić w sądzie. Drastyczne zmiany w prawie
Jak sędzia Nawacki poparł sam siebie
Jako się rzekło – TK, aby wykonać zadanie, czyli zablokować wyrok NSA, wcale nie musi rozpatrzyć sprawy merytorycznie. Nie musi się głowić, jak sobie poradzić z konstytucyjnym prawem obywateli do informacji o działaniach władzy publicznej. I jak wywieść, że sędziowie – czyli osoby bądź co bądź sprawujące funkcję publiczną – mają prawo w ramach wykonywania owej funkcji utajniać swoją tożsamość. Wystarczy bowiem wydać zabezpieczenie tymczasowe zawieszające wykonanie wyroku NSA i nie interesować się więcej tym tematem.
Rzecz dzieje się w przededniu wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE dotyczącym zgodności z prawem europejskim co do sposobu powołania neo-KRS jako organu, który decydując o nominacjach sędziowskich, ma wpływ na wymiar sprawiedliwości. Informacja, że władza robi wszystko, by ukryć listy poparcia, może rodzić podejrzenia, że jest na nich jakiś szwindel świadczący o tym, że wybór sędziów do neo-KRS naruszył też polskie przepisy.
O jednym podejrzanym fakcie już wiemy: Maciej Nawacki poparł sam siebie. Wcześniej czterech sędziów wycofało z listy swoje poparcie dla niego, co ujawnili publicznie. A więc nie jest pewne, czy Nawacki miał wymagane 25 podpisów. Jest też mocno wątpliwe, czy jego samopoparcie się liczy. Takich zdarzeń mogło być więcej. Podobnie jak przypadków podpisywania poparcia sobie nawzajem. Mówi się też, że listy podpisywali sędziowie pełniący funkcje urzędnicze w resorcie sprawiedliwości, co mogło nie być aktem wolnej woli.
Czytaj też: Sejm nie wykonuje wyroku. Listy poparcia do KRS wciąż tajne
Bez szacunku dla prawa, sądów i obywateli
Władza blokuje ujawnianie list. Tymczasem sędziowie sami wykonują wyrok NSA, posyłając stowarzyszeniu Iustitia oświadczenia o tym, kogo poparli. Jak na razie zgłosili się sędziowie, którzy poparli siedmioro kandydatów. To godny szacunku akt odwagi, bo dwa lata temu podpisali listy wbrew apelowi własnego środowiska. Teraz przyznają się do tego, podając pod osąd opinii publicznej, w tym swoich koleżanek i kolegów. Na przykład katowicka sędzia Maria Bielska-Wojtaszek napisała: „Złożenie mojego podpisu na liście poparcia sędziego do KRS, co do zasady równoznaczne z uczestniczeniem w niekonstytucyjnej procedurze, uważam za mój poważny błąd”.
Tymczasem niewykonanie prawomocnego wyroku przez władzę i szukanie pseudoprawnych uzasadnień jest dowodem braku szacunku dla prawa, sędziów i do ustrojowej zasady, jaką jest trójpodział władzy. A także dla obywateli, którzy żądają ujawnienia list.
Czytaj też: Strasburg zajmie się sędziami usuniętymi z KRS