Dygnitarze „dobrej zmiany” uwielbiają latać luksusowymi samolotami, rozbijać się (czasem dosłownie) drogimi limuzynami, przecinać wstęgi, wkopywać kamienie węgielne i pokazywać ludowi splendor władzy. Jak to jest, że ekipa, która miała być bliżej ludu i kierować się narzuconą przez Jarosława Kaczyńskiego skromnością, nie może się powstrzymać przed ostentacyjnym konsumowaniem przywilejów?
Odloty Kuchcińskiego
Afera wybuchła, gdy pod koniec lipca okazało się, że marszałek Sejmu zabierał na pokład luksusowego gulfstreama, którym latał z Warszawy na Podkarpacie, żonę, synów i córkę. Zaczęło się od ujawnienia jednego lotu, potem mowa była o kilku, na koniec marszałek przyznał się do 23 podróży.
Na początku władza szła w zaparte, Kancelaria Sejmu zarzekała się, że rodzinne wycieczki Air Kuchciński nie zwiększały kosztów, a wiceszef PiS Ryszard Terlecki mówił, że „nie dzieje się nic nadzwyczajnego”. Zajęcie się sprawą wymusiła podobno interwencja Kaczyńskiego. Kuchciński wpłacił na cele charytatywne koszty 23 podróży żony i dzieci (dziwnym trafem wyszło 15 tys. zł, dokładnie tyle, ile Kuchciński zadeklarował oszczędności w oświadczeniu majątkowym). PiS obiecał zaś nowe przepisy, które umożliwią oficjelom podróże z rodzinami na podstawie rynkowych stawek. W poniedziałek przyciskany przez partyjnych kolegów Kuchciński przeprosił. Przyznał się też do jednego lotu powrotnego, którym z Rzeszowa do Warszawy leciała żona bez marszałka, i obiecał pokryć jego koszt w całości – 28 tys. zł.
To miało zamknąć sprawę, ale nie zamknęło. Po pierwsze dlatego, że nowe reguły, zamiast przywrócić normalność, legalizują patologię. W oficjalnych lotach o statusie HEAD mogą latać tylko osoby wchodzące w skład delegacji, czyli oficjele i obsługujący ich personel.