Okazuje się, że ostatnimi czasy na Aleksandrę Dulkiewicz wylewa się niespotykana fala obelg i gróźb, o czym informuje „Gazeta Wyborcza”. Według otoczenia pani prezydent nasilają się one po każdym z licznych ataków sympatyzujących z pisowską władzą mediów. W niektórych listach z pogróżkami wprost cytowane są tezy z programów TVP czy prorządowej prasy, zwłaszcza te o „gloryfikowaniu nazistowskiej karty w historii miasta” czy „przypisywaniu Polakom współodpowiedzialności za wybuch II wojny światowej”.
Czytaj także: Dziennikarz pobity we Wrocławiu. Bo skrytykował homofobiczne graffiti
Niszcząca moc słów
Korespondencja często jest anonimowa, zdarzają się też klasyczne „wyklejanki” z gazet. Ale bywa, że obelgi i groźby są podpisane, i to prawdziwym nazwiskiem. Skojarzenia są oczywiste, chociażby z racji miejsca – podobnie nękany był poprzedni prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. A w końcu doszło do najgorszego. Na dodatek można wskazać wiele innych przykładów niszczącej mocy agresywnej retoryki.
Choćby skierowaną przeciw uchodźcom kampanię PiS, której symbolem stały się słowa samego Jarosława Kaczyńskiego o „bardzo niebezpiecznych chorobach” i „różnego rodzaju pasożytach” roznoszonych przez przybyszy spoza Europy. W efekcie rodacy radykalnie zmienili stosunek do przyjmowania uchodźców – o ile w połowie 2015 r. przeciwko pomocy dla nich opowiadało się niewiele ponad 20 proc. badanych, o tyle pod koniec 2017 już 63 proc. ankietowanych nie chciało, by do Polski trafiły osoby, które uciekły z krajów objętych konfliktami zbrojnymi.
Zmienił się także stosunek do cudzoziemców, którzy już tu trafili. Dowodem uliczne ataki – zarówno słowne, jak i fizyczne – na różniących się odcieniem skóry. Wrogie nastawienie dotyka m.in. Ukraińców. Widać też skutki propagandy antyniemieckiej – przykładem napaść w stołecznym tramwaju na pasażera, którego winą było to, że rozmawiał po niemiecku, ale też antyniemieckie w duchu graffiti np. na Opolszczyźnie.
To samo dotyczy agresji wobec mniejszości seksualnych, nasilającej się i zataczającej coraz szersze kręgi: od rodzimych nazioli i kiboli, przez niektórych tzw. zwykłych mieszkańców Białegostoku, innych polskich miast i wsi, po pisowskich urzędników, dziennikarzy, posłów oraz wielu katolickich hierarchów i duchownych. W tym przypadku obelgi i pobicia nie są pierwszyzną. Skala ujawnionej nienawiści nie ma precedensu.
Jan Hartman: TVP kontra LGBT, czyli najwyższa forma propagandy
PiS szczuje na przeciwników politycznych
A że agresja jest niemal wprost i bezpardonowo podkręcana przez władze (m.in. policja i prokuratura często zdają się inaczej takie sprawy traktować), biorący w niej udział czują się bezkarnie. Ba, niektórzy liczą pewnie na profity. W państwie PiS podobnie kreowane były nagonki na sędziów, lekarzy i nauczycieli, o opozycji ulicznej i innych przeciwnikach politycznych nie wspominając. Widać taki jest styl tej ekipy i takie jej metody. Sprawdzone już wielekroć przez rozmaite autorytaryzmy.
Obelgi oczywiście najczęściej ranią, ale nienawistne, złe słowa potrafią przynieść jeszcze gorsze skutki. Dowiodła tego historia – a symbolem niech będzie Judenfrei, nazistowski termin oznaczający w czasie II wojny światowej terytoria, na których wymordowano niemal wszystkich Żydów, przedstawianych wcześniej w kampanii nienawiści jako podludzi roznoszących tyfus. Zresztą przecież całkiem niedawno w Polsce – w tymże Gdańsku – mieliśmy rodzimą tragedię. Skądinąd postępowanie w tej sprawie wciąż się nie zakończyło. I co? Okazuje się, że nic. Po prostu „nienawiść jest łatwa” – jak mawiał Marek Edelman, człowiek, który w życiu sporo się na nią napatrzył. Rozbudzić ją można choćby przez słowa. A profity ktoś zgarnia.