Za kilka tygodni Polska, przynajmniej na papierze, wzbogaci się o nową dywizję wojsk lądowych. Na razie będzie to okazja głównie do odtrąbienia sukcesu przez szefa MON Mariusza Błaszczaka. Bo choć o odtworzeniu dywizji na wschód od Warszawy myślano od dawna, to on we wrześniu 2018 r. podpisał dokumenty i to na jego polecenie zaczął powstawać nowy związek taktyczny – jak to się w wojskowej terminologii nazywa.
Czytaj także: Wystrzałowy czerwiec na ćwiczeniach
Nowa-stara dywizja
Nowy też nie jest całkiem, bo w dwóch trzecich – przynajmniej gdy chodzi o podstawowe komponenty, czyli brygady – składa się z istniejących formacji. Dlatego nową dywizję zrazu okrzyknięto mianem papierowej, a nowe podporządkowanie brygad porównano do tasowania tej samej talii kart.
Niemal rok po rozpoczęciu pracy przez gen. Jarosława Gromadzińskiego, namaszczonego przez ministra dowódcy 18. dywizji zmechanizowanej, zaczyna się wyłaniać jej docelowy kształt. Jeśli się ziści, trzeba będzie cofnąć kpiące komentarze. W pełni rozwinięta 18. dywizja nie tylko wypełni dość oczywistą lukę w obronie wschodniej połaci kraju, ale ma szansę stać się najsilniejszą w Wojsku Polskim. Oczywiście pod warunkiem, że zgromadzi ludzi, dostanie sprzęt i zbuduje struktury.
Plan, jaki wyłania się z wypowiedzi gen. Gromadzińskiego i informacji zebranych wśród wojskowych, jest ambitny. Nie będzie to po prostu odtworzenie 1. dywizji zmechanizowanej z Legionowa, rozformowanej w 2011 r., ale budowa związku taktycznego wedle nowej koncepcji, z nowymi zdolnościami i w nowych lokalizacjach.
To nie znaczy, że byłe formacje 1. dywizji nie wejdą w skład nowej – tak będzie w przypadku brygady pancernej z Wesołej, brygady strzelców podhalańskich z Rzeszowa czy odtwarzanej w Lublinie brygady zmechanizowanej. Ale już garnizon Biała Podlaska zostanie przekształcony całkowicie, nowa jednostka powstanie w Nowej Dębie, zmieni się też znaczenie Przasnysza, Dęblina, Zamościa czy Łomży na wojskowej mapie Polski.
Czytaj także: Jakie będą dwie nasze następne dekady w NATO?
Układ trójkowy
Najważniejsze jest to, że dywizja z założenia budowana jest jako formacja silniejsza od trzech funkcjonujących. Silniejsza o dodatkowy batalion bojowy w każdej z trzech podległych brygad. Skład obecnych brygad dywizyjnych jest trójkowy, jeśli chodzi o trzon sił bojowych.
Przykładowo 9. brygada kawalerii pancernej z Braniewa ma dwa bataliony czołgów i jeden batalion zmechanizowany, plus jednostki wsparcia, jak artyleria samobieżna, przeciwlotnicza, rozpoznanie, logistyka i saperzy. Sąsiednia, 20. brygada w Bartoszycach odwrotnie – dwa bataliony zmechanizowane i jeden czołgów, plus resztę.
Taki sam schemat dotyczy jednostek podległych 12. dywizji w Szczecinie (ma trzy bataliony zmotoryzowane na rosomakach), podobny skład ma 17. brygada z 11. dywizji. Ciężkie brygady 10. i 34. mają po dwa bataliony czołgów i po jednym zmechanizowanym. Ponieważ dwóm dywizjom na zachodzie podlegają po trzy brygady, a 16. dywizja ma ich cztery (jedna przejdzie w podporządkowanie 18. dywizji), układanka daje 30 batalionów pancernych: zmechanizowanych czy zmotoryzowanych (w każdym według standardu NATO 58 wozów bojowych).
Czytaj też: Polska–USA, najdroższy sojusz
12 batalionów bojowych
Każda brygada nowej dywizji ma mieć cztery, a nie trzy bataliony bojowe. Przykładowo 1. warszawska brygada pancerna będzie mieć dwa bataliony czołgów Leopard i dwa bataliony piechoty zmechanizowanej (na starych BWP-1, a w przyszłości na borsukach). Dodatkowo jednostki wsparcia – dywizjon artylerii samobieżnej, dywizjon artylerii przeciwlotniczej, kompanię saperów i kompanię rozpoznania. Tworzona 19. brygada zmechanizowana w Lublinie też ma mieć dwa bataliony czołgów, w tym jeden nowy i jeden przeniesiony z 21. brygady strzelców podhalańskich (jako pierwsza dostać ma zmodyfikowane T-72), i dwa zmechanizowane (również na początek na starych BWP-1), plus jednostki wsparcia.
21. brygada strzelców podhalańskich z Rzeszowa ma być w perspektywie kilku lat przezbrojona na kołowe rosomaki i posiadać trzy bataliony zmotoryzowane (zwane batalionami strzelców podhalańskich) oraz jeden wyspecjalizowany batalion piechoty górskiej. Układ trójkowy zmieni się więc w czwórkowy, co ma dać nowej dywizji 12 batalionów bojowych.
Co ważne, będą to bataliony w pełni obsadzone, czyli – jak mówią wojskowi – „rozwinięte”. Teraz, zwłaszcza na zachodzie, zdarza się, że brygady są skadrowane, czyli w pełni obsadzony i gotowy do działania jest tylko jeden batalion. Frontowa dywizja nie może sobie na to pozwolić. Będzie wszak narażona na przyjęcie pierwszego uderzenia.
Czytaj też: MON chce modernizować czołgi. Jaki w tym sens?
Najnowocześniejszy sprzęt
Siła nowej dywizji nie ma polegać wyłącznie na jej „napompowaniu” do czwórkowego układu batalionów. W drugim etapie budowy 18. dywizji, na wzór istniejących związków taktycznych, powstaną lub zostaną odtworzone formacje przypisane do dywizyjnego szczebla dowodzenia, wyposażone jednak w najnowocześniejszy sprzęt.
W Nowej Dębie, blisko znanego poligonu artyleryjskiego, utworzony będzie dywizyjny pułk artylerii, do którego w pierwszej kolejności trafią kołowe wyrzutnie rakiet HIMARS. Zdolne są do prowadzenia ognia na „zwykłym” dystansie 70 km, ale i do rażenia celów odległych o nawet 300 km, pociskami o charakterystyce rakiet balistycznych.
Będzie to najsilniejszy środek ogniowy w całej polskiej armii i najmocniejszy filar 18. dywizji. Przydałoby się, by pozostałe dywizje też zostały wyposażone w taką broń – takie było założenie, ale z niewyjaśnionych przyczyn MON zatrzymał się na jednym zamówionym dotychczas dywizjonie HIMARS-ów.
Podobnie rzecz się ma z przyszłym dywizyjnym pułkiem obrony przeciwlotniczej, który ma być utworzony w Zamościu. Intencją dowództwa dywizji jest to, by zamojski pułk został wyposażony w nowe wyrzutnie systemu krótkiego zasięgu Narew, ale MON nie podjął nawet decyzji o wyborze dostawcy technologii rakietowej, nie mówiąc o złożeniu zamówienia na nowy system. Jeśli nie stanie się to w ciągu roku, zapewne nie uda się dostarczyć pierwszych baterii Narwi w przewidywanym terminie pełnej gotowości 18. dywizji, czyli po 2026 r.
Czytaj też: Co zostało z amerykańskiego Fort Trump w Polsce?
Kluczowa łączność
Łatwiej powinno pójść tworzenie pozostałych jednostek dywizyjnych. Jako pierwszy powstanie batalion dowodzenia w Siedlcach, czyli tam, gdzie siedzibę ma dowództwo. To oczywiście tylko kwatera na czas pokoju, bo dywizja bije się w polu i każdy sztab musi być zdolny do przemieszczania się, wręcz ukrywania w terenie, wykorzystywania przygodnych lokalizacji.
Na jego wyposażenie trafić mają – i to zdarzy się stosunkowo szybko – wozy dowodzenia na podwoziu podwyższonego Rosomaka, podobne do tych dostarczonych w zeszłym roku dla wielonarodowej dywizji NATO w Elblągu. Mają być wyposażone w systemy łączności umożliwiające funkcjonowanie w systemie narodowym i sojuszniczym.
Gromadziński zyskał świadomość takiej potrzeby, gdy dowodził 15. brygadą w Orzyszu, do której w 2017 r. trafił wielonarodowy batalion NATO. Generał wie, że sojusznicy wcale nie muszą być 10 km od jego oddziałów, mogą nieść wsparcie z odległości 1000 km, ale muszą w czasie rzeczywistym wiedzieć, co się dzieje. Nowa dywizja będzie więc od początku, nawet w niepełnym składzie, wpięta w system wymiany danych i gotowa w razie kryzysu do przyjęcia wsparcia – na zasadzie plug and play. Ma być przygotowana do planowania, dowodzenia i koordynacji działań wojsk krajowych i sojuszniczych według jednych standardów od dnia zero potencjalnej operacji obronnej.
Czytaj też: Poradziecki sprzęt Polaków w NATO
Saperzy i logistyka
Aby była na to gotowa, musi mieć arcyważne zaplecze w postaci saperów i logistyki. Dlatego w Dęblinie powstać ma nowy pułk inżynieryjny, a w Łomży logistyczny.
Dęblin jest szczególnie ważnym miejscem tradycyjnych przepraw przez Wisłę. W razie wojny i ataku ze wschodu przez największą polską rzekę będą się musiały przeprawić jednostki bazujące na zachodzie kraju – 12. szczecińskiej dywizji zmechanizowanej i 11. lubuskiej dywizji kawalerii pancernej. Te drugie będą wsparciem właśnie na kierunku południowo-wschodnim i to dla nich przeprawy przygotuje dębliński pułk, którego fundamentem będzie istniejący batalion drogowo-mostowy. Dobrze by było, gdyby szybko został wyposażony w nowe parki pontonowe i amfibie.
Na bazie obecnych warsztatów technicznych podległych regionalnej bazie logistycznej zbudowany ma być dywizyjny pułk logistyczny w Łomży, z trzema batalionami: remontowym, transportowym i zabezpieczenia. Schemat najważniejszych jednostek nowej dywizji uzupełni batalion rozpoznawczy w Przasnyszu na północnym Mazowszu.
Największą planowaną inwestycją będzie zaś nowe centrum szkolenia piechoty w Białej Podlaskiej, na terenie byłego lotniska. W sumie więc 18. dywizja będzie rozlokowana od Podlasia (Łomża) po Bieszczady (Przemyśl), a nawet Sądecczyznę (nowy batalion strzelców podhalańskich w Wojnarowej) i Dolny Śląsk (batalion piechoty górskiej, który pozostanie w Kłodzku). Również pod względem obszaru dyslokacji będzie to więc największa dywizja w kraju.
Czytaj też: Czy F-35 jest wart swojej ceny?
Najpierw mózg, potem mięśnie
Do tego jednak daleko. We wrześniu gen. Gromadziński formalnie przejmie pod dowództwo istniejące dwie brygady – 1. warszawską brygadę pancerną i 21. brygadę strzelców podhalańskich – i ogłosi osiągnięcie wstępnej gotowości, co sprowadza się do uruchomienia sztabu i batalionu dowodzenia. Jeśli można mówić o zwiększeniu zdolności bojowych, to niewielkim. Powstanie kolejny „mózg”, ale „mięśni” jeszcze nie przybędzie.
Kolejnym krokiem będzie utworzenie w Lublinie 19. brygady zmechanizowanej, co może zająć kilka lat. Podobno chętnych nie brakuje, co jest pocieszające na tle doniesień o nie tak wielkim jak oczekiwany sukcesie ministerialnej kampanii rekrutacyjnej. Pełnią szczęścia i celem jest postawienie na nogi całej, w pełni wyposażonej i obsadzonej kadrowo dywizji, co nie zdarzy się wcześniej niż w drugiej połowie przyszłej dekady.
Co istotne jednak, nowa dywizja i nowa brygada powstaje na terenie, gdzie jako pierwsze zaczęły działać brygady Wojsk Obrony Terytorialnej – a powstaje w czasie, gdy żołnierze WOT mogą już myśleć o przechodzeniu do wojsk operacyjnych. Jeśli gen. Gromadziński zaoferuje im awans i dobre warunki, część na pewno się skusi. Zwłaszcza że po poznaniu służby w lekkiej piechocie na pewno znajdą się tacy, którzy chcieliby wstąpić do cięższych jednostek.
Czytaj także: Niemcy wbijają szpicę
Nie taka lekka dywizja
Mimo powtarzanych przez dowódcę słów, że nowa dywizja ma być lekka i wysoce mobilna, zakładane posiadanie czterech batalionów czołgów, dywizjonów polowej artylerii z gąsienicowymi krabami i HIMARS-ów w dywizyjnym odwodzie sprawi, że wcale taka lekka nie będzie. Z planów dowództwa wyłania się zamiar obstawienia przez jednostki 18. dywizji dwóch geograficznie najłatwiejszych i historycznie wielokrotnie wypróbowanych podejść od wschodu w kierunku Warszawy – bramy brzeskiej i bramy przemyskiej.
Jeśli taki jest zamysł, to 1. warszawska brygada pancerna pilnowałaby szlaku z Brześcia, rozmieszczona w trzech liniach – od Białej Podlaskiej przez Siedlce po Wesołą. Kierunku południowego strzegłaby 19. brygada zmechanizowana od Żurawicy przez Zamość i Chełm do Lublina. W środku zaś, na specjalnych prawach lotnej brygady, funkcjonowałyby lekkie, zmotoryzowane batalionowe grupy bojowe (to też novum) rzeszowskich podhalańczyków, wyposażone w kołowe rosomaki, przeciwlotnicze poprady i dany (lub w przyszłości kryle) dla wsparcia artyleryjskiego.
Zapewne wojskowi eksperci, w tym wysocy rangą generałowie rezerwy, będą gotowi ocenić i skomentować sensowność takiego rozmieszczenia i skompletowania sił, do czego ten artykuł powinien ich zachęcić. Mnie, znającego założenia z grubsza, plan nie wydaje się bezsensowny.
Czytaj także: Myślenie o niewyobrażalnym. NATO bez USA
Potrzeba determinacji i pieniędzy
Warunkami jego powodzenia są żelazna determinacja i olbrzymie pieniądze. Finansowanie ludzi, inwestycji i sprzętu dla nowej dywizji miało zostać wpisane do planu rozwoju sił zbrojnych i planu modernizacji technicznej wojska. Oba dokumenty są niejawne, można więc tylko wierzyć lub nie tym zapewnieniom. W jakim stopniu zamiary zostaną zrealizowane, to osobna historia.
Wiadomo np., że zarządzony znienacka zakup samolotów piątej generacji F-35 poważnie zdemolował plany zbrojeniowe i dziś nikt do końca nie wie, na czym stoi. Dotyczy to też wcześniej priorytetowych programów obrony powietrznej, w tym Narwi – tak potrzebnej nowemu pułkowi.
A przecież rakiety przeciwlotnicze i ziemia-ziemia (HIMARS) to niejedyne potrzeby. Najważniejszy dla nowej dywizji w średnim terminie jest projekt modyfikacji czołgów T-72, a potem nieco mityczny czołg nowej generacji. W perspektywie dekady wprowadzenie nowych gąsienicowych wozów bojowych piechoty Borsuk przesądzi o sile i mobilności jej czterech batalionów zmechanizowanych. Równie ważne będą inwestycje w broń przeciwpancerną dla piechoty i rosomaków.
Niestety, przenośnych pocisków, które miały być przewożone w wozach, jeszcze nie wybrano, niejasna jest też sytuacja doposażenia kołowych transporterów w wyrzutnie Spike′ów. MON zrezygnował z modyfikacji obecnych wież Hitfist, a nowej wieży ZSSW też nie ukończono. Tymczasem polskie zdolności przeciwpancerne są i tak generalnie bardzo słabe, nie mamy np. śmigłowców zdolnych zwalczać czołgi.
Dochodzą w skali dywizji tysiące pojazdów różnego typu – ciężarówek, terenówek, zwiadowczych quadów – co razem pochłonie kilkadziesiąt miliardów złotych. Nawet jeśli wszystko uda się kupić, sprzęt trzeba jeszcze obsadzić załogami i wyszkolić. Nawet nie ma co myśleć, że da się to zrobić w mniej niż 10 lat.
Czytaj też: Czy tureckie F-35 trafią do Polski